Rynek już od pewnego czasu ignorował gorsze dane makroekonomiczne, a z drugiej doceniał te lepsze. Do tego świetnym sygnałem okazał się Investors Inteligence, który pokazywał rekordową od kilku lat proporcję niedźwiedzi do byków. Po prostu już spadać akcje nie chciały. W Polsce nieśmiało przeszliśmy 3000 punktów przedwczoraj, a wczoraj rynek umacniał się nad tym poziomem.
Pisałem już, że jeśli polscy zarządzający nie zostaną zmuszeni do sprzedaży akcji przez umorzenia, to polska giełda będzie się zachowywać mocno. Pozytywny nastrój, który pojawił się na światowych giełdach po wycofaniu się kapitału z surowców i po oficjalnych kwotach odpisów w bankach UBS i DB wydaje się jednak być korektą w trendzie spadkowym. Pytanie, ile się utrzyma, ale skuteczną zaporą powinien być poziom 1400 punktów dla amerykańskiego S&P500, 7000 dla DAX-a. Oczywiście te poziomy mogą zostać naruszone, ale trwałe ich przekroczenie nie powinno mieć miejsca. Sytuacja, w jakiej znajduje się gospodarka światowa, nie upoważnia do mówienia o końcu bessy.
Największe problemy są widoczne w Stanach Zjednoczonych, gdzie klasa średnia wydaje coraz mniej, zaczyna oszczędzać, zwiększa awersję do ryzyka (sprzedaż detaliczna +0,1 proc.). Towarzyszy temu spadek cen nieruchomości oraz malejące inwestycje i rosnące bezrobocie (5 proc.). Płace realne Amerykanów są na poziomie z lat siedemdziesiątych i teraz w cięższych czasach oprócz małych oszczędności gospodarstwa domowe mają bagaż kredytowy, który może uniemożliwić im przeczekanie słabszych czasów.
Dodatkowo firmy amerykańskie zaczynają notować spadek zysków, co zapewne dopiero rozpoczyna pewien trend. Problemy w USA już odcisnęły piętno w krajach proeksportowych. Z drugiej strony niektóre gospodarki muszą zmagać się z wysoką inflacją (Chiny
9 procent, Turcja 8 procent, strefa euro rekordowo 3,5 procent), napędzaną oprócz wysokich cen surowców, również przez naciski na wzrost płac.