Wczoraj większość rynków akcji odreagowywała duży wtorkowy wzrost. W pewnej opozycji jest warszawska giełda, która ostatnio dryfuje przy małych obrotach. W USA, które nadają ton innym giełdom, pilnie śledzone są podawane systematycznie wyniki spółek i to one decydują o kierunku indeksów, spychając na plan dalszy dane makro.
Na razie prezentowane raporty powodują mieszane odczucia. Zaczęło się od "gospodarki w pigułce", czyli GE, które generalnie mocno zawiodło i chwilowo pogrążyło indeksy. Potem optymizm przyniosły wyniki Coca-Coli i Intela. Rynki coraz słabiej reagowały na złe dane i optymistycznie przyjmują rezultaty lepsze od prognoz, które są często bardzo mocno obniżone. Widać, że giełdy chcą rosnąć, co może być wynikiem wyprzedania i historycznie dużej przewagi niedźwiedzi w USA. Podejście więc indeksu S&P500 do 1400 pkt jest jak najbardziej możliwe, bo jest dobry klimat, a jedyne co może go popsuć, to ewentualnie jakaś bardzo istotna zła wiadomość czy kolejna katastrofa bankowa.
W Europie z kolei powoli topnieje nadzieja na obniżki stóp, gdyż inflacja nie daje za wygraną (3,6 proc. r./r.), a czynników proinflacyjnych jest coraz więcej. Słaby dolar, drożejące surowce, ropa, żywność i energia robią swoje.
Jest to pewnego rodzaju samonapędzająca się maszyna. Energia będzie rosnąć, bo wstrzymywane były inwestycje (kto miał inwestować olbrzymie sumy przy regulowanej cenie?). Jej wzrost odczuwają konsumenci podczas płacenia rachunków, ale również takie przedsiębiorstwa, jak huty stali (brazylijskie z powodu braku energii obniżają produkcję, a ceny stali podniosły średnio o 80 proc. w lutym).
Dodatkowo eksport chiński jest coraz droższy, poprzez wzrost cen materiałów, energii i płac, a to wpływa na ceny chińskich towarów, które do tej pory jako tanie zalewały rynki i ograniczały inflację.