Z końcem sierpnia rynek NewConnect - nowe dziecko warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych - skończy pierwszy rok życia. Rok troskliwej opieki, chuchania, dmuchania i doglądania. Czy aby rozwija się prawidłowo? Czy nabiera właściwych umiejętności i nawyków? Rok chwalenia każdego, drobnego nawet, osiągnięcia pupilka. Rok zbierania doświadczeń i wnikliwej obserwacji zachowań i odruchów.
Nowego członka rodziny doglądają chyba wszystkie możliwe instytucje związane z rynkiem kapitałowym. Z ciekawością zerkają zarówno osoby zainteresowane tematem, jak i przypadkowi gapie. Zdania są podzielone - jedni chwalą, inni ganią. Jedni narzekają, że ryzykownie, że niepewnie, że zła jakość i wieszczą krótki żywot. Inni wyjść z podziwu nie mogą, że można tak szybko, sprawnie i efektywnie, czasem również efektownie. I jedni, i drudzy mają swoje uzasadnione racje. Jednak, co by nie mówić, nowe dziecię wniosło sporo nowej energii i zapału do tworzenia czegoś wspólnie, od podstaw.
Wiele powstało newconnectowych inicjatyw, mających szerzyć wiedzę o rynku. Tworzą się społeczności, grupy dyskusyjne, odbywają się liczne spotkania - formalne mniej lub bardziej. Rynek i organizatorzy stoją frontem do każdego, kto może i chce się nim zainteresować. Im szersze bowiem grono o rynku usłyszy, tym lepiej: dla spółek, inwestorów i samego organizatora. Z dobrodziejstw NewConnect skorzystać mogą rzesze firm, które dotychczas o zaistnieniu na rynku giełdowym mogły tylko pomarzyć. I takich nie zabraknie. Wszak nie trzeba ze świecą szukać firm z ciekawymi pomysłami i zapleczem intelektualnym, ale łaknących kapitału na rozwój. Cały szkopuł tkwi w tym, by spółki te na rynku potrafiły funkcjonować z poszanowaniem zasad na nim panujących i z myślą o akcjonariuszach i ich interesie. A to jest często dla firm i ich zarządów trudnym wyzwaniem. Nie chodzi tu nawet o działanie na czyjąkolwiek szkodę z premedytacją. Po prostu - spółki z krótką historią, bez wieloletnich tradycji i z nieugruntowaną pozycją są tak skupione na rozwijaniu swojej działalności, że nierzadko obowiązki spółki publicznej traktują po macoszemu.
Czemu się tu jednak dziwić? Jak każdym dzieckiem, tak i młodym rynkiem i jego uczestnikami - debiutantami trzeba pokierować. Należy pokazać mechanizmy, wskazać newralgiczne punkty, przestrzec i dopilnować. Słowem: poprowadzić za rękę. Czasem i opiekun ma wątpliwości, wszyscy bo- wiem uczymy się rynku i zasad nim rządzących. I, jak to w życiu - niejednokrotnie teoria mija się z praktyką i nawet z pozoru mądry i logiczny zapis w praktyce okazuje się bublem. Ale takie są uroki tworzenia czegoś nowego, od początku. Nie bez kozery mawia się, że dopiero trzeci dom zbudowany własnymi rękami jest idealny... Znajdujemy luki - wspólnie zastanawiamy się nad ich wypełnieniem. Wzajemnie wytykamy sobie błędy, ale też wzajemnie wspieramy się w zrozumieniu pewnych niuansów. Spieramy się w kwestii niejasności zapisów, ale razem debatujemy nad udoskonaleniem wadliwych rozwiązań. I to właśnie jest w tym rynku najlepsze - poczucie, że ma się wkład w tworzenie nowej jakości.
Pierwsze urodziny giełdowego malca prowokują do refleksji. Przychodzą na myśl między innymi: kwestia uregulowania, bądź co bądź, nieregulowanego rynku, problem dużych i gwałtownych wahań cen przy niewielkich obrotach, małe rozproszenie akcjonariatu w ofercie prywatnej, niedostatecznie dobra polityka informacyjna emitentów itp. Punkty na tej liście można mnożyć. I słusznie. Wady i błędy należy dostrzegać, bo nie dostrzeżone nie mogą być naprawione. A chyba każdemu, kto z NewConnect ma cokolwiek wspólnego, zależy, by ten rozwijał się i coraz pewniej stawał na nogi.