W Kijowie zaczął się kolejny już w ostatnich latach okres politycznej niestabilności. Wczoraj przewodniczący parlamentu Arsenij Jaceniuk ogłosił formalny rozpad rządzącej krajem koalicji proprezydenckiej "Naszej Ukrainy - Ludowej Samoobrony" i Bloku Julii Tymoszenko. Rząd pozostawia za sobą nierozwiązane piekące problemy, z jakimi zmaga się gospodarka naszego sąsiada. Miejscowy indeks PFTS z miejsca stracił 14 proc.
Spór w koalicji nabrzmiewał od sierpnia. Właściwie była to tylko kolejna odsłona ciągnącego się od kilku lat konfliktu pomiędzy prezydentem Wiktorem Juszczenko i premier Julią Tymoszenko. Umowę o współpracy zerwała 3 września "Nasza Ukraina", dlatego, że jej partnerzy poparli pakiet ustaw uszczuplających uprawnienia prezydenta. Teraz parlament ma 30 dni na stworzenie nowej większości. Jeśli mu się nie uda, Ukraińców czekają trzecie wybory w ciągu dwu lat.
A inflacja nie chce spaść
Do całego zamieszania doszło w niedobrym momencie. Rząd był bowiem w przededniu podjęcia kilku ważnych decyzji. Trwają negocjacje z Rosją na temat dostaw gazu na 2009 r. Tymoszenko już w lipcu twierdziła, że strony uzgodniły mechanizm ustalania cen, jednak wciąż nie wiadomo, ile Kijów będzie płacił Gazpromowi.
Gabinetowi Tymoszenko nie udało się ograniczyć najwyższej w Europie inflacji. Dziś sięga ona 26 proc. i choć spadek cen ropy może przyczynić się do jej ograniczenia, to ewentualna przyszła podwyżka cen gazu mogłaby być bardzo bolesna. Przed odejściem rząd Tymoszenko przedstawił prognozę, zgodnie z którą w 2009 r. inflacja spaść ma do 9,5 proc. Ekonomiści zgodnie jednak twierdzą, że cel ten jest nierealny.