Początek nowego tygodnia nie przerwał złej passy na warszawskim parkiecie. WIG20 poszedł w dół o 2,6 proc. Indeks, który jeszcze tydzień wcześniej był w okolicy 2800 pkt, wczoraj przebił poziom 2700 pkt i znalazł się najniżej od końca lutego. 2700 pkt to ostatni okrągły poziom przed atakiem WIG20 na serię dołków z okresu od października 2010 r. do lutego br.
Strefa ta (około 2600–2641 pkt) jest o tyle istotna, że po jej ewentualnym sforsowaniu indeks dużych spółek znalazłby się najniżej od niemal dziesięciu miesięcy, a z takim wydarzeniem inwestorzy nie mieli jeszcze do czynienia w trakcie hossy rozpoczętej w lutym 2009 r. W takiej sytuacji pojawiłaby się wątpliwość, czy w ogóle można mówić o hossie. Już teraz spadek WIG20 od kwietniowego rekordu trendu wzrostowego wynosi 9 proc.
Co prawda wartości indeksu dużych spółek zostały w ostatnich tygodniach sztucznie obniżone przez wypłaty dywidend spółek (m.in. KGHM), ale to niewielkie pocieszenie, bo wolny od tego problemu indeks WIG także pogłębia dołki i jest tuż-tuż od lutowego minimum (46 547 pkt).
[srodtytul]Kryzys zadłużenia straszy[/srodtytul]
Źródło nerwowości na rynkach pozostaje to samo. Analitycy i komentatorzy na wszelkie sposoby odmieniają słowo „dług”. Obawy dotyczą tradycyjnie obrzeży strefy euro. Rentowność dziesięcioletnich obligacji włoskich (Włochy ze względu na wynoszące 120 proc. PKB zadłużenie stały się kolejnym potencjalnym „kandydatem” do kryzysu finansowego) znów przekraczała wczoraj w ciągu dnia 6 proc.