Uwaga inwestorów skupia się znowu na działaniach banków centralnych

Fed może się zdecydować na trzecią rundę rozluźniania polityki pieniężnej. Nadzieje na to już dobrze wpływają na rynki

Aktualizacja: 26.02.2017 16:54 Publikacja: 13.08.2011 02:24

Wpływ stóp procentowych Fedu na gospodarkę USA

Wpływ stóp procentowych Fedu na gospodarkę USA

Foto: GG Parkiet

Federalny Komitet Otwartego Rynku (FOMC), czyli organ Rezerwy Federalnej sterujący polityką pieniężną w USA, ogłosił w miniony wtorek, że stan gospodarki będzie najprawdopodobniej uzasadniał utrzymanie głównej stopy procentowej blisko zera co najmniej do połowy 2013 r. Tego dnia, po kilku sesjach ostrych zniżek, nowojorskie indeksy giełdowe wystrzeliły w górę najbardziej od marca 2009 r. Ale już następnego dnia na Wall Street nastąpiła największa wyprzedaż akcji od grudnia 2008 r.

Tak silne, i do tego skrajnie przeciwstawne, reakcje rynku na komunikat FOMC mogą zaskakiwać, bo na pierwszy rzut oka nic on w polityce Fedu nie zmienia. Stopę funduszy federalnych, po której amerykańskie banki udzielają sobie wzajemnie krótkoterminowych pożyczek, stara się on przecież utrzymywać w przedziale 0–0,25 proc. już od grudnia 2008 r. i dotąd regularnie podkreślał, że będzie to robił jeszcze przez „dłuższy czas". Jednak w rzeczywistości taka kosmetyczna zmiana sformułowań w komunikatach banku centralnego to pełnoprawne narzędzie polityki pieniężnej, testowane wcześniej m.in. w Kanadzie i Japonii.

W przededniu posiedzenia FOMC około 60 proc. ekonomistów spodziewało się, że prędzej czy później gremium to podejmie próbę pobudzenia wyraźnie słabnącej koniunktury. Tak postąpiło jesienią 2010 r., gdy w reakcji na hamowanie gospodarki ogłosiło drugą rundę ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (QE), czyli skupu aktywów za „dodrukowane" pieniądze. Teraz też sternicy amerykańskiej polityki pieniężnej przyznali, że tempo wzrostu gospodarki USA jest rozczarowujące. Wskazali m.in. na pogarszanie się koniunktury na rynku pracy, o który troska – oprócz dbania o stabilność cen – jest jednym z elementów podwójnego mandatu Fedu. W jaki sposób deklaracja FOMC ma koniunkturę poprawić?

Zarządzanie oczekiwaniami

Fed liczy na to, że „warunkowe" zobowiązanie do utrzymania głównej stopy procentowej blisko zera wpłynie na długoterminowe rynkowe stopy procentowe, które mają znaczenie dla kredytobiorców. Chodzi przede wszystkim o rentowność obligacji skarbowych, z którą w USA powiązane jest oprocentowanie kredytów. Wśród wielu czynników, od których zależą te długoterminowe stopy, kluczowe są oczekiwania uczestników życia gospodarczego co do tego, jak będą się kształtowały stopy krótkoterminowe. Im później spodziewają się podwyżki tych ostatnich, tym niższa stopa zwrotu z inwestycji – np. z kupionych obligacji w wypadku inwestorów i z udzielonych kredytów w wypadku banków – jest dla nich satysfakcjonująca. Nawet niewielka stopa zwrotu i tak będzie bowiem wyższa niż koszt krótkoterminowych pożyczek zaciągniętych na sfinansowanie tych kredytów. Zmieniając oczekiwania rynków odnośnie do podwyżek stóp procentowych, Fed może więc teoretycznie obniżyć rentowność obligacji i rozruszać rynek kredytowy. Poza tym może podbić ceny wielu aktywów, bo przy niskich stopach procentowych inwestorom i spółkom nie opłaca się trzymać gotówki. A mniejsze ryzyko stopy procentowej ułatwia planowanie inwestycji. – Wyceny aktywów zawierają w sobie oczekiwania inwestorów co do przyszłości, więc polityka pieniężna może wpływać na warunki finansowe, zmieniając te oczekiwania. A to częściowo może osiągnąć, prowadząc przewidywalną, np. opartą na jakichś regułach, politykę pieniężną – tłumaczy „Parkietowi" Rudy Narvas, ekonomista Societe Generale. – Język komunikacji może być bardzo potężnym narzędziem FOMC. Gdyby udało mu się skłonić rynki do przesunięcia oczekiwanej daty pierwszej podwyżki o pół roku, wpływ na rentowność 10-letnich obligacji skarbowych byłby taki jak wydanie przez Fed na te papiery 760 mld USD, czyli trzecia runda QE – wyliczyli analitycy Macroeconomic Advisers. Pierwsza reakcja rynku obligacji na komunikat FOMC rzeczywiście dawała powody do optymizmu. Rentowność 10-latek spadła tego dnia z 2,5 do 2,1 proc., a w trakcie sesji obniżyła się do najniższego w historii poziomu 2,04 proc.

Kanadyjski podręcznik

Nie na wszystkich decyzja Fedu zrobiła jednak wrażenie. – Nie sądzę, aby ten krok zmienił warunki finansowe i ekonomiczne, bo rynki już wcześniej odsunęły oczekiwaną podwyżkę stóp na przełom lat 2012 i 2013, a stopy długoterminowe były na historycznie niskich poziomach – ocenił Harm Bandholz z UniCreditu. Wprawdzie daje to FOMC szanse na dodanie do tych oczekiwań kolejnych sześciu miesięcy, ale może się to okazać trudne. Jego zobowiązanie do utrzymania zerowych stóp procentowych do 2013 r. jest warunkowe, tzn. może być złamane, jeśli koniunktura wyraźnie się poprawi lub przyspieszy inflacja. Do podejrzeń, że taki scenariusz jest prawdopodobny, uczestników rynku skłonić może fakt, że aż trzech spośród dziesięciu członków FOMC było przeciwnych nawet takiej warunkowej deklaracji, m.in. ze względu na obawy inflacyjne. Tak silny rozłam w łonie Komitetu miał miejsce po raz ostatni w 1992 r.

Ale gdyby zaufali Fedowi i rzeczywiście zmienili swoje oczekiwania, mogłoby to mieć też niepożądane konsekwencje. – Jeśli inwestorzy uznają zobowiązanie Fedu za bezwarunkowe, a zostanie ono złamane, wiarygodność tej instytucji legnie w gruzach – ostrzega Stephen Stanley, główny ekonomista Pierpoint Securities. – Ze wszystkich strategii, które Fed w ostatnich latach zastosował lub rozważał, ta jest najbardziej lekkomyślna – dodaje. Obawy te wydają się jednak wyolbrzymione. – Do złamania zobowiązania przez bank centralny doszło niedawno w Kanadzie i nie wydaje się, aby wpłynęło to na reputację tamtejszego banku centralnego – ocenił Ryan Sweet, analityk z Moody's Analytics. Bank Kanady w kwietniu 2009 roku ogłosił, że utrzyma stopy procentowe blisko zera najpewniej do połowy 2010 r., ale na ich podwyżkę zdecydował się na początku czerwca 2010 r. Mimo to ekonomiści uznali jego działania za skuteczne, a FOMC na jego doświadczeniach oparł swoją ostatnią decyzję.

W oczekiwaniu na QE III

Sceptycy wskazują, że nowa strategia Fedu nie tylko nie pomoże gospodarce, ale może nawet zaszkodzić. – FOMC oświadczył, że koniunktura jest nie najlepsza, i dał do zrozumienia, że tak będzie do połowy 2013 r. To najlepszy sposób, żeby zdławić wszelkie zaufanie do gospodarki – uważa Joel Naroff, prezes Naroff Economic Advisors. Zgodnie z tym rozumowaniem gwałtowny spadek rentowności amerykańskich obligacji w miniony wtorek to przejaw rozczarowania inwestorów decyzją Fedu. Mogła ona zostać na rynkach odebrana jako sygnał, że amerykański bank centralny wyczerpał możliwości stymulowania gospodarki, wobec czego nawrót recesji w USA jest nieunikniony. A papiery skarbowe USA, mimo obniżki oceny wiarygodności kredytowej Waszyngtonu, pozostają „bezpieczną przystanią", do której w takich warunkach inwestorzy kierują kapitał.

Ale Fed bynajmniej nie wyczerpał jeszcze amunicji (patrz ramka). W ostatnim komunikacie FOMC dał zresztą wyraźnie do zrozumienia, że rozważał paletę dostępnych mu narzędzi, którymi mógłby pobudzić ożywienie gospodarcze przy zachowaniu stabilności cenowej (patrz ramka). Wielu analityków odebrało to jako zapowiedź trzeciej rundy QE. – Oceniamy, że prawdopodobieństwo wznowienia ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej jeszcze w tym roku lub na początku 2012 r. jest dziś większe niż kiedykolwiek – napisali w nocie do klientów ekonomiści Goldmana Sachsa. Z sondażu przeprowadzonego przez CNBC wynika, że tego zdania jest 46 procent ekonomistów w porównaniu z 19 proc. w lipcu. Trzeciej rundy QE nie spodziewa się 37 proc. ankietowanych w porównaniu z 68 proc. miesiąc wcześniej.

QE skuteczny w teorii...

Przewidywaniom tym sprzyja to, że ostatnią rundę QE, w ramach której Fed przeznaczył 600 mld USD dodrukowanych dolarów na skup obligacji skarbowych, Bernanke zasygnalizował w bardzo podobnych okolicznościach. Było to w sierpniu ubiegłego roku na sympozjum bankowców centralnych w Jackson Hole, gdy także dużo się mówiło o grożącym USA nawrocie recesji. Program ruszył w listopadzie 2010 r. i zakończył się – zgodnie z planem – w połowie 2011 r. To, że Fed zdecydował się wówczas na tę formę stymulowania gospodarki, wskazuje, że wysoko oceniał skutki poprzedniej rundy QE, która trwała od listopada 2008 roku do marca 2010 r. Miała ona nieco inny charakter, bo Fed skupił wtedy obligacje?skarbowe za 300 mld USD, a kilkakrotnie więcej przez-naczył na papiery wartościowe?zabezpieczone kredytami hipotecznymi. Miało to pobudzić rynek na te aktywa, a to prowadzić do ożywienia na rynku nieruchomości, którego załamanie było jednym ze źródeł kryzysu.

Ale QE może wpływać na koniunkturę wieloma kanałami. Po pierwsze, skupując obligacje, Fed podwyższa ich cenę, a tym samym zbija ich rentowność – w ślad za nią zaś koszt kredytu w gospodarce. Ponieważ zakupów dokonuje na rynku wtórnym, pieniądze (elektroniczne, bo Fed nie drukuje na ten cel banknotów) trafiają do instytucji finansowych, które dzięki temu mają więcej środków na udzielanie kredytów oraz zakup innych aktywów – w tym akcji i surowców. To z kolei winduje ceny tych ostatnich, dając tzw. efekt majątkowy: ich posiadacze czują się bogatsi i zwiększają wydatki konsumpcyjne i inwestycyjne. Dodatkowo – choć Fed zarzeka się, że to jedynie skutek uboczny QE, a nie jego cel – większa podaż pieniądza ujemnie wpływa na kurs dolara, co zwiększa konkurencyjność amerykańskiego eksportu.

...w praktyce niekoniecznie

Czy prowadzone przez Fed QE przyniosło oczekiwane efekty, pozostaje kwestią dyskusji. Przykładowo, skuteczność tego programu teoretycznie powinna oznaczać spadek rentowności objętych skupem obligacji. Tymczasem od zapowiedzi QE II, do jej zakończenia, rentowność 10-latek wzrosła z 2,5 proc. do 3,4 proc. Ale z drugiej strony, rentowność ta zależy m.in. od tempa rozwoju gospodarki oraz poziomu inflacji. Tymczasem podbicie obu tych wskaźników koniunktury było zasadniczym celem QE. Poza tym, trudno powiedzieć, jak kształtowałaby się rentowność obligacji, gdyby nie polityka banków centralnych.. To m.in. te trudności sprawiają, że ekonomiści są podzieleni w ocenach efektywności QE.

Szef Fedu Ben Bernanke w połowie lipca ocenił, że sama tylko II runda tego programu była równoważna obniżce stóp procentowych o 0,4-1,2 pkt proc. Ale krytycy takich wyliczeń wskazują, że nawet jeśli są one trafne, to taka obniżka kosztu kredytu stanowi jedynie próbę „popchnięcia gospodarki za pomocą sznurka" (takich słów użył prezes Banku Rezerw Federalnych w Dallas Richard Fisher), bo zadłużeni konsumenci na Zachodzie po kryzysie po prostu nie chcą zaciągać nowych pożyczek, niezależnie od ich ceny. To, że zapaść na amerykańskim rynku nieruchomości nie ustępuje, wydaje się tę tezę potwierdzać.

Podobne doświadczenia z QE ma Bank Japonii, który jako pierwszy na początku dekady zastosował tę niekonwencjonalną politykę. Gubernator tej instytucji Masaaki Shirakawa uważa, że QE sprawdza się jako sposób na ustabilizowanie sektora finansowego, ale ma ograniczone efekty, jeśli chodzi o pobudzenie aktywności gospodarczej i cen.

Jeszcze bardziej krytyczny jest wieloletni poprzednik Bernankego Alan Greenspan, który uznał niedawno ilościowe łagodzenie polityki pieniężnej za fiasko. – Program ten wywarł pewien wpływ na kurs wymiany dolara, a to istotnie przyczyniło się do ekspansji eksportu. Ale poza tym nic mi nie wiadomo o żadnych skutkach tego programu – tłumaczył w minionym miesiącu. Rzeczywiście, dodruk pieniądza na zakup obligacji w czasie, gdy wiele banków centralnych zaczęło zaostrzać politykę pieniężną, przełożył się na notowania dolara. Od końca sierpnia ub. r. do końca czerwca jego kurs wobec koszyka walut głównych partnerów handlowych USA zniżkował o blisko 10 proc. Amerykański eksport rósł wówczas w podobnym tempie, korzystając z deprecjacji dolara.

Wśród członków Amerykańskiego Stowarzyszenia Ekonomistów Biznesowych (NABE) dominuje pogląd, że program ilościowego luzowania polityki pieniężnej skutecznie wspierał gospodarkę USA, m.in. za pomocą wspomnianego efektu majątkowego. Nie ulega bowiem wątpliwości, że zapowiedź drugiej tury ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej pod koniec sierpnia ub. r. zapoczątkowała odbicie na światowych giełdach, po kilkumiesięcznej korekcie. Indeks S&P do szczytu z końca kwietnia br. zyskał 30 proc. Jeszcze więcej zyskał indeks surowcowy

– Deprecjacja dolara zmniejszyła wartość denominowanych w tej walucie instrumentów dłużnych, zwiększając popyt na inne, bardziej ryzykowne aktywa, takie jak akcje i surowce – ocenia Lena Komileva, główna strateg ds. rynków dojrzałych w Brown Brothers Harriman. – W ten sposób QE pomógł konsumentom odbudować ich bilanse i to należy uznać za jego najważniejszy skutek – podkreśla w rozmowie z „Parkietem".

Rynki czeka rozczarowanie?

Oczywiście, i ten pogląd bywa kwestionowany. Można np. wskazywać, że na wzroście cen aktywów korzystają głównie ludzie zamożni, którzy mają niższą krańcową skłonność do konsumpcji, czyli wydają mniejszą część dodatkowych dochodów niż inni. A majątek tych Amerykanów, którzy wraz z jego wzrostem mogli by zwiększać wydatki konsumpcyjne, stanowią głównie mocno przecenione domy.

Niezależnie od tego, jak oceniać wpływ wzrostu cen aktywów na koniunkturę w realnej gospodarce, zrozumiałe jest, dlaczego na trzecią rundę QE czekają inwestorzy. – Na pewno kolejna runda ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej wpłynęłaby pozytywnie na rynek akcji oraz surowców. Wydaje mi się zresztą, że inwestorzy zaczynają już przygotowywać się na nią. Ale w tej chwili jest jednak za wcześnie, by snuć dokładne prognozy mówiące, jak bardzo zyskają indeksy giełdowe – komentuje w rozmowie z „Parkietem" Maritza Carbesas, ekonomistka z ABN?Amro. Ale studzi optymizm wskazując, że dziś sytuacja jest nieco inna, niż przed rokiem. Dziś inwestorzy dużą uwagę przywiązują do problemów, których Fed rozwiązać nie może: zadłużenia zachodnich gospodarek.

– Reakcja rynków na QE jest wyraźniejsza w okresie oczekiwania na taką operację, niż po jej rozpoczęciu. Już teraz widzimy, że rynki zaczynają oczekiwać QE III, stąd ostatnie zwyżki na giełdach. Dalsza sytuacja będzie w dużej mierze zależała od tego, czy prezes Fedu Ben Bernanke za około dwa tygodnie podczas sympozjum w Jackson Hole, wyraźnie zasugerują nową rundę QE. Jeśli tak się nie stanie, rynki mogą zareagować negatywnie – mówi z kolei „Parkietowi" James Shugg, ekonomista z londyńskiego oddziału Westpac Banking Corp.

A takiego rozczarowania wykluczyć nie można. Fakt, że trzech członków FOMC nie poparło zmiany języka używanego do komunikowania się z rynkami może sugerować, że w gremium tym narasta opozycja wobec gołębiego stanowiska Bernankego.

– Nie wykluczone, że przewodniczący Fed nie będzie mógł, przynajmniej w najbliższym czasie, uzyskać zgody na inne działania, niż podjęte dotychczas – oceniła Dana Saporta, analityk Credit Suisse Securities. Można znaleźć także inne powody, dla których Fed już w miniony wtorek nie zdecydował się na wznowienie QE. Jednym jest ten, że program ten naraził amerykański bank centralny na zarzuty, że manipuluje kursem dolara. Inne narzędzia pozwalające mu na pobudzenie koniunktury nie powinny rodzić takich skutków ubocznych. – Problem z III rundą QE byłby taki, że zapewne wywołałaby kolejną fazę wzrostu cen surowców, a to niweluje stymulacyjne efekty większej płynności w systemie finansowym – dodaje Bill Miller, dyrektor inwestycyjny towarzystwa Legg Mason Capital. – Wyższe ceny ropy i żywności, podobnie jak metali szlachetnych, obniżają zaufanie do gospodarki i wydatki konsumpcyjne – wyjaśnił.

Wyzwanie dla EBC

Ale QE to nie tylko domena Fedu. Politykę ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej?stosował w ostatnich latach również Bank Anglii, który przeznaczył na ten cel 200 mld funtów. Nie wykluczone, że wkrótce zresztą ten program wznowi.

Własna wersja QE wydaje się również być obecnie przeznaczeniem Europejskiego Banku Centralnego. Jak dotąd mocno sprzeciwiał się on wszelkim tego typu interwencjom. Po silnych naciskach unijnych polityków zgodził się w maju 2010 r. na skup z rynku wtórnego obligacji państw strefy euro zagrożonych bankructwem. Już ta dosyć ostrożna decyzja była postrzegana przez ekonomistów za odejście od mandatu EBC przewidującego przede wszystkim dbałość o obniżenie inflacji.

Dotychczasowego skupu obligacji przez EBC nie można uznać za europejską wersję QE. Główną różnicą jest to, że były to tzw. sterylizowane zakupy. Tzn. EBC przyjmował od banków komercyjnych depozyty o wartości skupowanych obligacji. W ten sposób operacja wykupu obligacji nie przyczyniała się do wzrostu bazy monetarnej w strefie euro, a co za tym idzie nie napędzała inflacji. Nie niosło to również za sobą napływu dodatkowych funduszy na europejskie rynki. Głównym celem tej operacji było zahamowanie wzrostu rentowności obligacji państw strefy euro, tak by spadły koszty obsługi długu tych krajów.

Czy ta misja się udała? Gołym okiem widać, że nie. Choć EBC skupował obligacje greckie, Grecja musiała w końcu zgodzić się na faktyczną restrukturyzację swojego zadłużenia. Gary Jenkins, analityk z firmy Evolution Securities, wskazuje, że w maju 2010 r., w pierwszym tygodniu skupowania obligacji przez EBC, rentowność greckich papierów dziesięcioletnich spadła z 12,4 proc. do 7,4 proc., później jednak stopniowo rosła i obecnie przekracza 15 proc. Choć skup objął również papiery irlandzkie i portugalskie, oba kraje poprosiły Unię Europejską oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy o pomoc finansową.

Dlaczego ta faza programu zakończyła się fiaskiem? Przecież w teorii takie zakupy z rynku wtórnego powinny uspokoić inwestorów i prowadzić do spadku rentowności... Analitycy wskazują, że fiasko było skutkiem zbyt małych rozmiarów tego programu. Przez osiem miesięcy od maja 2010 r. EBC kupił greckie, portugalskie oraz irlandzkie papiery warte łącznie 77 mld euro. Maksymalnie był więc właścicielem do 20 proc. obligacji tych państw. Ponadto czasowo przerywał program wykupu – tak robił m.in. w czerwcu i lipcu 2011 r., gdy trwały dyskusje o restrukturyzacji greckiego zadłużenia. Wówczas rentowności obligacji państw z peryferii strefy euro gwałtownie rosły. Dlatego też rynek długu przyjął z lekką ulgą zapowiedź EBC z zeszłego weekendu mówiącą, że instytucja ta zacznie „prewencyjnie" skupować z rynku obligacje Hiszpanii i Włoch. Rentowności papierów tych państw zareagowały spadkami. Rozpoczęcie takiego programu w przypadku dużych gospodarek eurolandu może bowiem zaowocować europejską wersją QE. Gdyby EBC postanowił skupić około 20 proc. włoskich oraz hiszpańskich obligacji musiałby wydać na ten cel około 435 mld euro (analitycy Royal Bank of Scotland szacują, że EBC może kupić dług tych państw warty nawet 850 mld euro). Nie miałby środków na sterylizowanie takiej ilości obligacji, więc musiałby po prostu „dodrukować" euro, tak jak Fed dodrukowywał dolary w ramach QE. To zresztą radzi unijnemu bankowi centralnemu wielu ekonomistów.

– EBC powinien natychmiast obniżyć stopy procentowe niemal do zera i rozpocząć skup rządowych obligacji – mówi Nouriel Roubini, ekonomista, który przewidział obecny kryzys.

Powstanie europejskiej wersji QE wcale nie jest jednak przesądzone. Choć mogła by ona doprowadzić do deprecjacji euro i co za tym idzie wzrostu konkurencyjności europejskiego eksportu, Niemcy mocno sprzeciwiają się programom tego typu wskazując, że QE uderzałoby w mandat EBC. Unijni politycy próbują więc znaleźć rozwiązanie pośrednie – w skup obligacji z rynku miałby się zaangażować Europejski Fundusz Stabilności Finansowej, czyli instytucja mająca ratować kraje strefy euro przed bankructwem. Obecnie jednak nie dysponuje ona wystarczającą ilością amunicji na ten cel. EFSF jest warty maksymalnie 440 mld euro, w praktyce o wiele mniej i przy tak szczupłych zasobach nie będzie w stanie uratować Włoch lub Hiszpanii przed bankructwem, jeśli zajdzie taka potrzeba. Środków na europejskie QE praktycznie więc u niego nie ma. Rozmowy w sprawie wzmocnienia Funduszu mają się odbyć w nadchodzących miesiącach. Analitycy Citigroup wskazują, że EFSF musiałby dysponować 2,5 bln euro, by skutecznie ratować euroland. To oznaczałoby jednak, że Niemcy i Francja musiałyby wyłożyć dodatkowe setki miliardów euro na ten cel, nie mając pewności sukcesu.

Rezerwa federalna wciąż dysponuje polem manewru

Gdy w ostatnich tygodniach stało się jasne, że gospodarka USA hamuje, na rynku ruszyły spekulacje, że Fed będzie musiał wznowić ilościowe łagodzenie polityki pieniężnej (QE). Ale faktycznie amerykański bank centralny dysponuje kilkoma innymi narzędziami, którymi może usiłować pobudzić koniunkturę. Wyłuszczył je w połowie lipca podczas przesłuchania w Kongresie przewodniczący Fedu Ben Bernanke.

Pierwszy z wymienionych przez niego instrumentów został zastosowany już w minionym tygodniu, gdy Fed zadeklarował, jak długo utrzyma krótkoterminowe stopy procentowe blisko zera. Ma to zwiększyć przewidywalność jego polityki, co powinno obniżyć długoterminowe stopy procentowe w gospodarce. Fed może wzmocnić ten efekt, deklarując, jak długo będzie podtrzymywał – jak to robi obecnie – wartość portfela aktywów, które zakumulował w ramach QE. Jednocześnie, reinwestując przychody z zapadających papierów może próbować zmienić strukturę tego portfela, koncentrując zakupy na długoterminowych obligacjach skarbowych. W ten sposób mógłby zbliżyć rentowności papierów krótko- i długoterminowych, co z jednej strony powinno sprzyjać napływowi kapitału do USA, z drugiej zaś obniżać koszty kredytu.

– Kolejnym sposobem na poluzowanie polityki pieniężnej może być obniżenie oprocentowania nadobowiązkowych rezerw banków komercyjnych w Fedzie, które obecnie wynosi 0,25 proc. – mówił w Kongresie Bernanke. – To byłby dla banków bodziec, aby zwiększyły akcję kredytową albo popyt na instrumenty rynku pieniężnego, co z kolei jeszcze bardziej obniżyłoby krótkoterminowe stopy procentowe – tłumaczył. Zdecydowanie odrzucił natomiast pomysł przejściowego podniesienia celu inflacyjnego (Fed nie ma oficjalnego celu, ale działa tak, jakby go miał), co mogłoby ulżyć kredytobiorcom i podbić wydatki konsumpcyjne.

[email protected]

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy