Statystyki z ostatnich dni pokazują, że duży udział w wyprzedaży na GPW mają inwestorzy zagraniczni. Widzimy to pośrednio przez codzienne udziały brokerów w obrotach – liderami są ci, którzy mają wielu klientów z zagranicy. Polska giełda reaguje na światowy kryzys mocniej niż inne parkiety regionu. Czy w takich dniach nie żałuje pan „umiędzynarodowienia", jakie spotkało GPW w ostatnich latach i „dłuższej ekspozycji" na inwestorów z USA po wydłużeniu godzin sesji?
Umiędzynarodowienie GPW to jedno z naszych największych osiągnięć. To, że polska giełda reaguje – momentami, bo nie ma takiej reguły – na światowy kryzys mocniej niż inne giełdy w regionie, da się łatwo wytłumaczyć. Akcje notowane na GPW ważą najwięcej w portfelach inwestorów regionalnych. Giełda warszawska reprezentuje sobą już znaczącą „masę" wartości, a inne giełdy, o kapitalizacji od dwóch do wielu razy mniejszej niż nasza, są mikrusami. Jednocześnie my zbudowaliśmy rynek, który umożliwia globalny przepływ kapitału.
Jest jeszcze jeden czynnik. Nadal wielu analityków i inwestorów nie jest pewnych, jak klasyfikować GPW na tle giełd z rynków w pełni dojrzałych i na tle rynków wschodzących.
Wiele uczyniliśmy w okresie IPO GPW, by zaszczepić przekonanie, że GPW jest pomiędzy rynkiem dojrzałym a rynkiem wschodzącym, z tym że bliżej nam do tej formacji w pełni rozwiniętej. I dziś kontynuujemy ten przekaz, ale widzę, że jego prawdziwość powoduje problemy ze zrozumieniem, jak właściwie należy traktować inwestycje na GPW w okresie zamętu i niepewności. Widziałem to dobrze w ostatnich dniach, także przez pryzmat kursu GPW.
W związku z przeceną powoli „wysycha" rynek pierwotny. Debiutujące AC czy Toya mogą być w pewnej perspektywie, np. kilku miesięcy, ostatnimi prywatnymi spółkami wchodzącymi na parkiet. Kolejna oferta publiczna PKO BP stoi pod znakiem zapytania. Jak długo taka sytuacja może potrwać i jak może się odbić na opinii GPW jako centrum finansowego regionu?