Różnorodne oblicza recesji

Gdy na świecie szalał kryzys, byliśmy zieloną wyspą wzrostu. Ale pod względem tempa zwiększenia deficytu znaleźliśmy się w grupie najczarniejszych owiec

Aktualizacja: 23.02.2017 13:50 Publikacja: 15.09.2011 06:52

Gdy zimą 2010 roku Główny Urząd Statystyczny ogłosił, że nasza gospodarka rozwijała się w kryzysowym 2009 roku w tempie 1,7 proc., rząd miał powody do dumy. Premier Donald Tusk w siedzibie warszawskiej giełdy na tle czerwonej mapy Europy z jedną zieloną wyspą oznaczającą Polskę ogłosił sukces. I rzeczywiście tak było. Mimo że jeszcze w 2008 roku osiągnęliśmy tempo wzrostu na poziomie 5,1 proc., to po upadku Lehman Brothers każdy wynik ponad 0 był powodem do dumy.

Jedyni na plusie

– Jesteśmy jedyną gospodarką w Unii Europejskiej na plusie, a osiągnięty wynik jest lepszy, niż spodziewali się jeszcze do niedawna najwięksi optymiści – mówił wówczas premier Donald Tusk na giełdzie.

Rzeczywiście, gdy rząd na początku 2009 roku zweryfikował prognozy wzrostu z wcześniejszych 4,8 proc. właśnie do 1,7 proc. PKB, nikt w osiągnięcie tak dobrego wyniku nie wierzył. Znaleźli się nawet tacy analitycy, którzy byli przekonani, że Polska również – tak jak pozostałe kraje Wspólnoty – nie zdoła uniknąć recesji.

Danske Bank prognozował, że nasza gospodarka skurczy się w 2009 roku o 0,5 proc. Później przebił go BNP Paribas, obniżając prognozę do minus 1,8 proc. Podobnie nastawiona była także Komisja Europejska, która przewidywała wynik na poziomie minus 1,4 proc. PKB.

Konsumpcja i transfery

Okazało się jednak, że Polacy, w których kieszeniach znalazło się więcej pieniędzy dzięki obniżce podatków i składki rentowej, nie stracili ochoty na zakupy i chętnie wydawali pieniądze na towary i usługi. Dynamika konsumpcji osłabiła się, ale pozostała dodatnia – w całym 2009 roku odnotowaliśmy wynik na poziomie 2,3 proc.

Bardzo dobre okazały się też wyniki budownictwa (zwiększyły się o 4,7 proc.) oraz usług rynkowych (2,5 proc. w górę). Istotnym czynnikiem wspierającym polski wzrost gospodarczy w 2009 r. były także transfery unijne, które umożliwiły utrzymanie wzrostu inwestycji publicznych.

Trzeba było więcej pożyczyć

Paradoksalnie jednak to, co uchroniło nas przed recesją, pchnęło nas w deficyt.

Obniżka stawek podatku dochodowego od osób fizycznych z 19, 30 i 40 proc. do 18 i 32 proc. oraz ścięcie składki rentowej do 7 proc. wynagrodzenia brutto pozostawiło w portfelach Polaków więcej pieniędzy, ale uszczupliło dochody państwa.

Resort finansów wyliczył, że obniżka pozbawiła w 2009 roku budżet państwa ok. 8 mld zł. Dodatkowo cięcie składki spowodowało, że przy pensji brutto zbliżonej do średniej płacy w Polsce w 2008 roku w granicach 3 tys. zł miesięcznie pracownik zaoszczędził przeszło 140 zł w ciągu roku.

Na to wszystko nałożył się kryzys, polską gospodarkę dotknęło spowolnienie, wpływy do budżetu spadły więc jeszcze bardziej. Rząd musiał pożyczyć więcej, niż pierwotnie zamierzał, i to o około 80 mld zł. Musiał znaleźć nabywców na papiery, a by ktokolwiek zechciał je kupić, musiał zaproponować wyższe oprocentowanie.

Skutek był taki, że według Eurostatu deficyt finansów publicznych wzrósł z 3,7 proc. w 2008 roku do 7,3 proc. w 2009 roku. Rząd do końca utrzymywał, że w 2010 roku uda się go sprowadzić poniżej 7 proc. PKB. Wiosną 2010 roku zapisał w programie konwergencji wielkość 6,9 proc., jednak w trakcie roku nie był już takim optymistą.

Agencje groziły palcem

Powodów było kilka – 2010 rok był rokiem wyborów do samorządów. Lokalni włodarze chcieli się zaprezentować z jak najlepszej strony swoim wyborcom, inwestowali więc w infrastrukturę i inne gminne przedsięwzięcia, zadłużając się do wyznaczonych limitów. Także rząd nie był w stanie utrzymać finansów w ryzach – deficyt budżetowy sięgnął 44,6 mld zł, był wprawdzie niższy od założonego na poziomie 52,2 mld zł, ale i tak kolosalny. W sumie – łącznie z deficytem Krajowego Funduszu Drogowego – rząd wypracował deficyt bliski 90 mld zł. Kolejne ponad 10 mld zł do deficytu całego sektora dołożyły ubezpieczenia. Wynik na koniec 2010 roku był druzgocący – 7,9 proc. PKB.

Agencje ratingowe zaczęły grozić palcem, MFW przestał wierzyć w zapewnienia rządu, że wszystko jest pod kontrolą, a ekonomiści zaczęli się domagać działań na rzecz obniżenia deficytu. Sytuacja stała się tym bardziej poważna, że spośród 27?krajów Unii Europejskiej Polska znalazła się na szóstym miejscu (razem ze Słowacją) pod względem poziomu deficytu – wszystkie pozostałe kraje odnotowały niższy poziom.

Ten rok dobry, ale...

W efekcie poziom naszego zadłużenia na koniec 2010 roku otarł się o 55 proc. PKB i ostatecznie wyniósł 54,9 proc. PKB. Rząd utrzymuje, że w tym roku się nie zmieni. W ocenie ekonomistów mamy szansę na osiągnięcie przyzwoitego, blisko 4-proc. wzrostu. Przy jednoczesnym dużo niższym wykonaniu deficytu budżetowego na poziomie ok. 30?mld zł wobec planowanych 40,2 mld zł, obniżenie deficytu finansów publicznych poniżej 5,6 proc. PKB i zahamowanie tempa przyrostu długu w relacji do produktu krajowego brutto wydaje się możliwe.

Pytanie jednak, co z przyszłym rokiem, na który prognozy są już dużo mniej różowe. Goldman Sachs kilka dni temu obniżył swoje szacunki dotyczące polskiego PKB na 2012 rok do 2,1 proc. z wcześniejszych 3,6 proc.

Reformy przyjdą po wyborach?

To wymaga chociażby urealnienia założeń do projektu przyszłorocznego budżetu, czego rząd nie chce robić.

W ocenie Janusza Jankowiaka, głównego ekonomisty Polskiej Rady Biznesu, oczekiwanie, że do kasy państwa wpłynie 270,8 mld zł dochodów podatkowych, które zostały wyliczone na podstawie lepszych perspektyw dla naszej gospodarki, jest złudne.

Rząd założył, że tempo wzrostu PKB w 2012 roku utrzyma się na poziomie 4 proc. Tak nie będzie – teraz musi obniżyć zakładane dochody i jednocześnie wydatki albo podnieść przewidywany deficyt. To z kolei spowoduje, że i tak nikłe szanse na obniżenie deficytu finansów publicznych poniżej 3 proc. produktu krajowego brutto w przyszłym roku staną się zupełnie nierealne. Dynamika przyrostu długu w relacji do PKB znów radykalnie przyspieszy i szczęście, które nam dotąd towarzyszyło przy unikaniu przekroczenia drugiego progu ostrożnościowego, może nas opuścić.

Oczywiście jest możliwość, że po wyborach rząd przystąpi do reform mających na celu zrównoważenie finansów publicznych i okiełznanie wzrostu zadłużenia. Tyle tylko że żaden z polityków teraz się do tego nie przyzna w obawie o ściągnięcie na siebie i swoją partię gniewu wyborców i krytyki opozycji.

więcej informacji o ekonomii na www.nbportal.pl

 

[email protected]

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy