Kryzys zadłużenia zatacza coraz szersze kręgi, a inwestorzy coraz baczniej przyglądają się kolejnym krajom strefy euro. Co musi się stać, aby na rynku przestał dominować strach?
Kryzys zadłużenia mamy nie tylko w Europie, ale i na całym świecie. Popatrzmy chociażby na to, co działo się w lipcu w USA – walka między demokratami a republikanami szła przecież o to, by państwo mogło się dalej zadłużać. Trzeba jednak powiedzieć, że to, z czym mamy do czynienia w strefie euro, to także, a może przede wszystkim, kryzys polityczny. W Ameryce takich problemów nie ma. Przypomnijmy sobie, jak wyglądało rozwiązywanie kryzysu i podejmowanie decyzji po upadku Lehman Brothers – władze chętnie współpracowały, szef banku centralnego spotykał się z sekretarzem skarbu i uzgadniał działania, jakie mają zostać podjęte w celu naprawy sytuacji. Decyzje zapadały i realizowano je natychmiast, najdalej w ciągu kilku dni.
W Europie tak szybkie działania jednak okazują się niemożliwe.
Powód jest prozaiczny. W strefie euro mamy 17 krajów, tyle samo ministrów finansów i szefów rządów. Przy takiej mozaice politycznej trudno wypracować wspólne stanowisko. Przeciągający się kryzys na rynkach jest więc efektem kryzysu politycznego, jaki przeżywa Europa. Filary, na jakich była tworzona Unia Europejska, tak naprawdę legły w gruzach. Mamy kraje, które kompletnie nie spełniają wymogów stawianych przez Unię, jak chociażby Grecja, która liczyła, że będzie „pasażerem na gapę" w strefie euro. Kryzys zadłużenia jest efektem niedostosowania i oczekiwań, że strefa euro będzie lekiem na wszystkie bolączki. Przez długi czas rynki liczyły, że wystarczy dobra wola, by wprowadzić rozwiązania, które uzdrowią Grecję. Mamy jednak tylu polityków, tyle rozbieżnych interesów, że naprawdę trudno jest cokolwiek osiągnąć. Przypomnijmy sobie tylko, co się działo, gdy premier Grecji poinformował, że o tym, czy kraj ma oszczędzać, zadecydują obywatele w referendum. Reakcja rynków była paniczna. Kiedy odstąpiono od tego pomysłu, wrócił optymizm. Tak obecnie wygląda rynek. To politycy wywołują hurraoptymizm bądź też panikę.
O Grecji mówi się jednak coraz mniej. Spekulanci na cel biorą za to kolejne kraje.