Premier Donald Tusk zaprzeczył wczoraj, jakoby rząd podchodził do planów budowy elektrowni jądrowej i wydobycia gazu łupkowego na zasadzie „albo – albo". Powiedział, że strategia kraju zakłada dywersyfikację źródeł energii i oba projekty są traktowane priorytetowo.
Prezes Polskiej Grupy Energetycznej Krzysztof Kilian stwierdził dzień wcześniej, że projekty łupkowy i atomowy się wykluczają i nie da się ich zrealizować jednocześnie. – To zrozumiałe, że prezesi firm oceniają projekty energetyczne oraz inwestycje w gaz łupkowy pod kątem swoich możliwości finansowych. Ale spółki Skarbu Państwa w zakresie, w jakim pozwala prawo, będą realizowały strategię rządu – skwitował Tusk, cytowany przez PAP.
Projekty trzeba pogodzić
Analitycy, z którymi rozmawiał „Parkiet", uważają, że oba projekty powinny być prowadzone równolegle, przynajmniej do momentu, kiedy Polska będzie miała całkowitą jasność co do wielkości złóż gazu łupkowego i opłacalności ich wydobycia.
– Angażowanie się przez polskie spółki w poszukiwanie i wydobycie gazu łupkowego to szansa na uzyskanie dostępu do taniego, lokalnie wydobywanego surowca. Jednocześnie nie jest wskazane, by konsorcjum pod egidą PGE zarzuciło projekt jądrowy. Wydatki na atom, nawet jeśli inwestycja nie dojdzie ostatecznie do skutku, są nieistotne z punktu widzenia działalności całej PGE – wyjaśnia Paweł Puchalski, szef działu analiz DM BZ WBK.
Rezygnacja to ryzyko
Jacek Libucha, menedżer w Boston Consulting Group, twierdzi, że z uwagi na to, jak niewiele dziś wiadomo o polskich zasobach gazu łupkowego, rezygnacja z atomu byłaby ryzykowna. Gdyby wydobycie gazu okazało się zbyt drogie lub wręcz niemożliwe, mielibyśmy albo droższą energię, albo Polska musiałaby wracać do projektu jądrowego i nadrabiać stracony czas.