W 2014 r., który przez większość ekspertów określany był jako trudny, było to 205,3 mld zł. Uzyskany w ubiegłym roku wynik jest najsłabszy od 2012 r.

Utyskiwania na płynność naszego rynku słychać od dłuższego czasu. Średnie dzienne obroty na GPW wyniosły w 2015 r. 807,4 mln zł wobec 824,5 mln zł w 2014 r. Inwestorzy narzekają, że przy takiej sytuacji otworzenie dużych pozycji na wielu spółkach jest po prostu nieopłacalne bądź też niemożliwe bez wpływu na kurs. Inna sprawa, że wielu, szczególnie zagranicznych, graczy omija naszą giełdę szerokim łukiem z powodu ryzyka politycznego. Pomysł opodatkowania banków czy też zaangażowania spółek energetycznych w ratowanie górnictwa odbił się czkawką naszemu rynkowi i na razie mało kto odważy się na stwierdzenie, że niedługo kapitał zacznie znów płynąć szerokim strumieniem na GPW. – Mniej więcej o tej porze rok temu w branży maklerskiej można było usłyszeć, że gorzej z płynnością być już nie może. Jak się jednak okazało: może. Być może spadek obrotów rok do roku nie jest zbyt duży, to jednak pamiętajmy, że wciąż, niestety, mówimy o wartościach dalekich od satysfakcjonujących – podkreśla szef jednego z domów maklerskich.

Rozgoryczenie brokerów jest zrozumiałe, gdyż jeszcze nie tak dawno żyli oni przede wszystkim z pośrednictwa w obrocie akcjami na warszawskiej giełdzie. Coraz częściej jednak, właśnie z powodu spadku obrotów na GPW, muszą oni szukać dodatkowych źródeł dochodów. Nie tak dawno jeszcze furorę robił forex. Teraz polscy brokerzy coraz częściej oferują swoim klientom dostęp do rynków zagranicznych nie tylko na poziomie handlu, ale także analiz giełdowych.

Brokerem, który w 2015 r. obsłużył transakcje o największej wartości, był DM Banku Handlowego. Zdobył on 10,57 proc. rynku dzięki transakcjom na kwotę 43 mld zł. Za jego plecami znalazł się DM PKO BP, który miał 7,97 proc. udziałów (32,4 mld zł). Podium uzupełnia Wood & Company, który zyskał 7,12 proc. rynku (prawie 29 mld zł).