Krytykowanie agencji Standard & Poor's za to, że obniżyła ocenę wiarygodności kredytowej Polski, prof. Leszek Balcerowicz przyrównał do atakowania synoptyków za to, że zapowiadają złą pogodę. Czy takie ataki nie byłyby jednak uzasadnione, gdyby prognoza pogody systematycznie rozmijała się z rzeczywistością, a jej odbiorcy byli zobligowani prawem do opierania na niej swoich planów? Tymczasem ponad 100-letnia historia agencji ratingowych nie pozostawia wątpliwości, że nie są one nieposzlakowanymi synoptykami. Kwestionowanie ich decyzji, choćby słusznych, nie powinno więc dziwić.
Xerox wymusił zmiany
Korzenie „wielkiej trójki" agencji ratingowych – Standard & Poor's, Moody's i Fitcha – sięgają pierwszych dekad XX wieku. Ich historia robi się jednak naprawdę ciekawa dopiero od lat 70. To wtedy zyskały one ogromny wpływ na rynki finansowe. W USA już od lat 30. banki – a z czasem również towarzystwa ubezpieczeniowe i fundusze emerytalne – obowiązuje zakaz inwestowania w papiery dłużne, które „uznane podręczniki ratingowe" klasyfikują jako „spekulacyjne" (w tamtych czasach ratingi były publikowane w aktualizowanych okresowo księgach). Już wtedy stosowana była ta sama co współcześnie terminologia: obligacje spekulacyjne to te o ratingu poniżej BBB- (lub Baa3), pozostałe zaś mają status inwestycyjnych. Nabywcy papierów dłużnych mieli jednak dużą swobodę decydowania, co uważają za wiarygodne źródła ratingów. To zmieniło się właśnie w latach 70., gdy Komisja Papierów Wartościowych i Giełd stworzyła listę agencji ratingowych z państwowym glejtem (zwane są one skrótowo NRSRO). Początkowo były na niej tylko trzy podmioty, z czasem wprowadzano kolejne, ale wskutek konsolidacji branży w 2000 r. tym statusem znów cieszyła się tylko „wielka trójka" (obecnie na liście NRSRO jest 10 podmiotów). Wystawiane przez nie oceny zaczęły zaś być przez nadzorców – nie tylko w USA – traktowane jako miara ryzykowności aktywów w portfelach instytucji finansowych, co z kolei determinuje wymagany poziom zabezpieczeń kapitałowych.
Także w latach 70. ukształtował się obecny model działalności tych instytucji, w którym za ocenę jakości papierów dłużnych płaci ich emitent (sporadycznie agencje ratingowe dokonują niezamówionych ocen wiarygodności kredytowej wybranych spółek oraz rządów). Wcześniej płatnikiem byli inwestorzy, czyli popytowa strona rynku. Zdaniem Lawrence'a White'a, ekonomisty z Uniwersytetu Nowojorskiego, zmianę modelu operacyjnego wymusiło pojawienie się kserokopiarki. Wynalazek ten otworzył drogę do ratingowego piractwa na szeroką skalę, bo raz kupiony od agencji raport klient mógł – jeśli leżało to w jego interesie – dalej rozpowszechniać za darmo.
Pudrowanie na zamówienie
Od lat 70. każdy emitent papierów dłużnych, który chce trafić z nimi do dużych inwestorów instytucjonalnych, musi w praktyce skorzystać z usług agencji ratingowej. Pod koniec lat 90. określenie NRSRO pojawiało się w amerykańskim prawie dotyczącym sektora finansowego ponad 2 tys. razy. Także w innych krajach przepisy obligowały – i nadal obligują – emitentów długu do korzystania z usług wąskiego grona agencji ratingowych. Przykładowo, banki centralne przyjmują pod zastaw pożyczek dla banków komercyjnych tylko papiery dłużne o określonych ocenach wiarygodności.
To, że emitent może wybrać agencję, która oceni ryzyko jego niewypłacalności, rodzi konflikt interesów, o którym głośno zrobiło się m.in. w związku z bankructwem Enronu w 2001 r. Kilka dni przed złożeniem wniosku o upadłość koncern energetyczny cieszył się ratingami na poziomie inwestycyjnym u wszystkich agencji z „wielkiej trójki". Pytanie, czy nie działo się tak dlatego, że za „pudrowanie" wizerunku dobrze płacił, nasuwało się samo, zwłaszcza że istniejąca od 1994 r. agencja Egan-Jones, która wróciła do modelu „inwestor płaci", wcześniej dostrzegła czarne chmury nad Enronem. To samo pytanie powszechnie zadawano sobie po wybuchu ostatniego kryzysu finansowego w USA, gdy wskutek przeceny na rynku nieruchomości wiele papierów dłużnych opartych na portfelach kredytów hipotecznych, cieszących się najwyższymi ratingami, stało się bezwartościowych. Agencje znów bardzo długo zwlekały z dostosowaniem ocen jakości tych papierów do nowych realiów, prowokując przypuszczenia, że chciały zadowolić swoich klientów.