Od brytyjskiego referendum w sprawie przynależności do Unii Europejskiej, w którym nieznaczną przewagę uzyskali zwolennicy secesji, minął już ponad rok. Brexit wciąż jednak nie stał się faktem, a pytanie o jego konsekwencje dla Wielkiej Brytanii i całej Unii nie straciło aktualności.
W piątek, trzeciego dnia Europejskiego Forum Nowych Idei w Sopocie, z tym pytaniem zmierzą się uczestnicy sesji plenarnej „Brexit – szansa dla europejskiej jedności czy początek efektu domina?". Poprzedzi ją wykład Michela Barniera, głównego negocjatora Komisji Europejskiej ds. wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. W debacie weźmie z kolei udział jego doradca Stefaan de Rynck – obok Paula Drechslera, przewodniczącego Konfederacji Przemysłu Brytyjskiego (CBI), Agaty Gostyńskiej-Jakubowskiej, badaczki z brytyjskiego ośrodka analitycznego CER, oraz Danuty Hübner, przewodniczącej Komisji Spraw Konstytucyjnych w Parlamencie Europejskim.
Niepewność nie zrujnowała gospodarki
Barnier deklaruje, że najlepszym scenariuszem dla Wielkiej Brytanii i UE byłby kontrolowany rozbrat, tzn. taki, który zakończyłby się podpisaniem porozumienia o warunkach współpracy. Zanim jednak taka umowa stanie się przedmiotem negocjacji, Barnier chce określić warunki rozwodu. Chodzi przede wszystkim o to, ile Wielka Brytania powinna zapłacić UE, aby uregulować swoje zobowiązania.
Upór Barniera w sprawie porządku negocjacji sprawia, że na Wyspach zarzuca mu się paraliżowanie brexitu, aby pokazać innym krajom, które potencjalnie mogłyby być zainteresowane wystąpieniem z UE, że nie jest to proste ani tanie. Silniejszą przestrogą byłyby jednak prawdopodobnie kłopoty brytyjskiej gospodarki związane z brexitem. Już przed referendum międzynarodowe organizacje w rodzaju MFW wskazywały, że wygrana zwolenników secesji zepchnie brytyjską gospodarkę w recesję. Dotąd jednak, pomimo niepewności przedsiębiorców dotyczącej przyszłych stosunków z UE, rozwija się ona w przyzwoitym tempie.
Skutki brexitu odsunięte w czasie
To jednak może się jeszcze zmienić. Na razie brytyjskiej gospodarce pomaga taniejący funt, który nieco pobudził eksport oraz zwiększył ruch w turystyce, napędzając wzrost konsumpcji. Ale sprzedaż zagraniczna i krajowa nie będzie mogła rosnąć, jeśli nie będzie za nią nadążała podaż. Tymczasem Drechsler podaje, że już 40 proc. brytyjskich firm zrezygnowało z inwestycji bądź odłożyło je w czasie. – Konsekwencje tego stanu rzeczy dziś mogą nie być widoczne, ale będą odczuwalne za dwa lata, pięć lat albo nawet dziesięć – przekonuje.