Statystyczna polska rodzina planowała w tym roku przeznaczyć na prezenty świąteczne 532 zł, aż o 18 proc. więcej niż rok wcześniej – ustaliła firma doradcza Deloitte. W skali kraju sumę wydatków na ten cel można więc szacować na ponad 7,5 mld zł. Z tego, jeśli wierzyć wyliczeniom amerykańskiego ekonomisty Joela Waldfogela, między 750 mln zł a 2,5 mld zł to pieniądze wyrzucone w błoto. Nawet niższa z tych dwóch kwot wystarczyłaby, aby każdemu wychowankowi domu dziecka lub rodziny zastępczej podarować ponad 10 tys. zł.
Tezę, że obdarowywanie innych to ogromne marnotrawstwo zasobów, Waldfogel wysunął po raz pierwszy w 1993 r. Odnosi się ona do wszelkich prezentów, nie tylko tych choinkowych, ale przedświąteczny szał zakupowy to prawdziwa „orgia destrukcji bogactwa". Nieprzypadkowo wydana w 2009 r. książka Waldfogela dotycząca ekonomii dawania prezentów nosi tytuł „Scroogonomia". To nawiązanie do bohatera „Opowieści wigilijnej" Ebenezera Scrooge'a uosabiającego skąpstwo. W świetle teorii Waldfogela, obecnie wykładowcy ekonomii stosowanej na Uniwersytecie w Minnesocie, może to wcale nie być przywara, tylko cnota.
Rzeczowe prezenty są od rzeczy?
Z jego badań wynika, że wartość rzeczowego prezentu dla obdarowanego jest z reguły niższa niż cena, którą zapłacił obdarowujący. Różnica, która wynosi od 10 do 30 proc., to społeczna strata, którą powoduje wręczanie podarunków. A przecież te szacunki nie uwzględniają czasu poświęconego na kupno prezentów, który należałoby doliczyć do ich kosztów. „Gdy inni ludzie wybierają coś dla nas, robią to gorzej, niż zrobilibyśmy sami" – tłumaczy. Ten mechanizm jest ekonomistom dobrze znany. Występuje bowiem także wtedy, gdy państwo z podatków finansuje pewne usługi – ich wartość dla obywateli jest z reguły niższa niż koszt ich świadczenia. Jest to kluczowy argument liberałów przeciwko redystrybucji.
Mimo to, gdy w 2013 r. Booth School of Business zapytała szerokie grono ekonomistów, czy zgadzają się z tezą, że wręczanie rzeczowych prezentów jest ekonomicznie nieefektywne, tylko 17 proc. odpowiedziało twierdząco, a 54 proc. przecząco. W tej drugiej grupie był m.in. David Autor, ekonomista z MIT. – Pytacie na serio? Prezenty pełnią wiele funkcji w sferze relacji międzyludzkich, a transfer dochodów nie jest najważniejszą z nich – powiedział, odnosząc się wprost do sugestii Waldfogela, że dawanie podarunków można postrzegać jako formę redystrybucji. Inny respondent tej ankiety, laureat tzw. Nobla w dziedzinie ekonomii z 2016 r. Angus Deaton, zauważył, że koncentrowanie się na finansowym aspekcie wręczania prezentów jest przejawem myślenia w zbyt wąskich kategoriach, co szkodzi reputacji ekonomii.
Teoria Waldfogela, choć kontrowersyjna, jest jednak intuicyjnie zrozumiała dla każdego, kto otrzymał prezent kupiony przez obdarowującego na siłę, bez namysłu, a nie jest bibelociarzem. W dobie rosnącej troski o środowisko naturalne takie podarki mogą mieć dla odbiorcy nie tylko wartość niższą niż ich cena, ale nawet ujemną. Trzeba poświęcić czas na pozbycie się niechcianej rzeczy, a wyrzucenie jej do kosza nie wchodzi w grę. Sprzedaż też raczej nie, gdy mowa o przedmiotach typowo upominkowych, bez wartości użytkowej. Gdyby zresztą wykładowca ekonomii stosowanej na Uniwersytecie w Minnesocie uwzględnił w swoich rachunkach ekologiczny wymiar przedświątecznego szału zakupowego, byłby zapewne wobec tego zjawiska jeszcze bardziej krytyczny .