Może to wskazywać, że na Wall Street wkrótce powróci tendencja wzrostowa.

Insiderami nazywa się prezesów oraz menedżerów, którzy obracają akcjami swoich spółek. Najczęściej otrzymują oni te papiery jako element pensji lub premii. W efekcie prawie zawsze sprzedają ich na otwartym rynku więcej, niż kupują. Średnio rzecz biorąc, liczba akcji zbywanych przez insiderów przekracza 2,5-krotnie liczbę akcji nabywanych. Im jednak wskaźnik ten jest niższy, tym silniejsze przekonanie insiderów, że walory ich spółek czekają zwyżki. Ponieważ zaś dysponują oni informacjami niedostępnymi dla przeciętnego inwestora, ich bycze nastawienie uważa się za optymistyczny sygnał dla rynku.

W świetle tej interpretacji insiderzy są obecnie wyjątkowo optymistyczni. Według Jonathana Morelanda, który publikuje biuletyn o transakcjach dokonywanych przez insiderów, ta grupa inwestorów nie była tak entuzjastyczna od początku kwietnia 2009 r., gdy rozpoczynała się wielomiesięczna hossa na Wall Street. Dla porównania, pod koniec korekty z przełomu stycznia i lutego, po której nastąpiło odbicie indeksu S&P 500 o ponad 15 proc., wspomniany wskaźnik wynosił 1,96. Z kolei w połowie kwietnia, gdy odbicie to dobiegało końca, wskaźnik ten zbliżył się do 7,8.

Choć stosunek liczby akcji sprzedawanych i kupowanych przez insiderów jest zwykle dobrym prognostykiem koniunktury na rynku, sceptycy przypominają, że byli oni nadmiernie optymistyczni przez większą część bessy zakończonej w marcu 2009 r., przez co ponieśli znaczne straty.