Związkowcom udało się wczoraj jednak sparaliżować kraj w szóstym od lutego strajku generalnym. Stanął transport publiczny, nie wyszły gazety, zamilkły rozgłośnie radiowe i telewizyjne, a służba zdrowia przyjmowała jedynie w nagłych wypadkach. Zamknięta była większość banków, nie pracowali celnicy, urzędy skarbowe i prawnicy. Nie przyszli do pracy również pracownicy parlamentu, którzy postanowili przyłączyć się do protestu.
Reforma emerytalna przeszła większością 22 głosów (159 do 137). Premier Jeorjos Panandreu nie ukrywał, że obawiał się o wynik głosowania, bo mogło się stać tak, jak w maju, kiedy kilku deputowanych z rządzącej partii Pasok głosowało przeciw wprowadzeniu oszczędności. Reforma nie tylko podwyższa wiek emerytalny z 60 do 65 lat, ale i obniża niektóre wypłaty. Zakłada również, że świadczenia emerytalne można pobierać dopiero po 40 latach składkowych, a nie po 37 latach, jak było dotychczas.
Zdaniem Brukseli, gdyby obecny system emerytalny w Grecji pozostał bez zmian, w najbliższych latach wypłaty z tego tytułu miałyby wartość 24 proc. PKB, dwukrotnie więcej niż w 2007 r. Grecka emerytura wynosi ok. 95 proc. zarobków osoby, która decyduje się na odejście z pracy. A prawo do wypłaty takiej emerytury mają na przykład córki wojskowych (pod warunkiem, że nie wyjdą za mąż). – Teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że emerytury obecnych 30- i 40-latków nie są zagrożone – mówił premier.
35 proc. Greków badanych przez Kapa Research uważa, że zmiana systemu emerytalnego jest nieuczciwa, 14,2 proc. uważa, że nie ma innego wyjścia i trzeba ją przeprowadzić, 29,6 proc. jest zdania, że nowa ustawa to katastrofa.
Greckie demonstracje jednak tracą na sile. O ile w majowych protestach w Atenach wzięło udział 100 tysięcy osób, o tyle w ostatnich, 29 czerwca i wczoraj, po około 12 tysięcy.