W ramach naszego mandatu zrobimy wszystko, co trzeba, aby zachować euro – oświadczył wczoraj prezes Europejskiego Banku Centralnego (EBC) Mario Draghi. Te słowa, wypowiedziane na konferencji w Londynie, wprawiły rynki w euforię.
– Wreszcie pojawiło się światełko na końcu tunelu. Gdy EBC spełni tę zapowiedź, na całej planecie nikt nie będzie zajmował krótkiej pozycji w euro – ocenił Chris Rupkey, główny ekonomista finansowy w Bank of Tokyo–Mitsubishi.
Już wczoraj brakowało chętnych do gry na przecenę euro. Kurs tej waluty wobec dolara, który w środę oscylował wokół najniższego od dwóch lat poziomu 1,20, skoczył do 1,23. Zyskiwały też inne waluty klasyfikowane jako ryzykowne, w tym złoty. Po południu euro kosztowało niespełna 4,14 zł.
Paneuropejski indeks Stoxx 600, który rano był nieznacznie na minusie, po południu zyskiwał nawet 2,2 proc. Niektóre europejskie indeksy, np. hiszpański Ibex 35 i włoski FTSE MIB, zwyżkowały o przeszło 5 proc. Wzrost apetytu inwestorów na ryzyko widać było też na rynku obligacji.
Pałeczka w rękach rządów
Od kiedy jesienią ub.r. stery w EBC objął Mario Draghi, frankfurcka instytucja przekroczyła już wiele granic, które wcześniej były dla niej nie do przejścia. Pewne tabu jednak zostało. EBC wzbraniał się np. przed skupem obligacji skarbowych zadłużonych państw eurolandu, tłumacząc, że finansowanie deficytów budżetowych rządów jest niezgodne z jego mandatem. Ostatnio zgodził się na to w sierpniu ub.r., ale bez zdecydowania. W efekcie operacje te miały tylko przejściowy wpływ na rentowności obligacji Hiszpanii i Włoch, i w marcu br. zostały przerwane.