Natomiast pojawienie się chińskiej klasy średniej zmusza australijskie biura podróży do dostosowania swoich usług do potrzeb klientów, których przybywa pięć razy szybciej niż wszystkich turystów. Od stycznia zamierzający oglądać okolice z poziomu 134 m n.p.m., najwyższego punktu mostu Sydney Harbour, będą oprowadzani nie tylko po angielsku, jak dotychczas, ale także po mandaryńsku. Co najmniej 150 tys. turystów z Chin i innych krajów azjatyckich zamierza w Sydney witać Nowy Rok. Już w listopadzie władze miejskie sprawdzały, jak na taką inwazję przygotowane są sklepy, hotele i komunikacja.
Udział turystyki w australijskim PKB spadł do 2,5 proc. z 3,4 proc. przed 10 laty. Stało się tak w wyniku szybszego rozwoju innych branż, takich jak wydobycie i eksport rudy żelaza czy węgla. Też zresztą zawdzięczających hossę Chinom.
W ciągu roku do końca października liczba chińskich turystów w Australii wzrosła o 16,1 proc., podczas gdy Nowozelandczyków było więcej o 3,2 proc., Amerykanów o 3,8 proc., a Brytyjczyków przyleciało mniej o 6,2 proc. Chińczycy ruszyli także do Wielkiej Brytanii, gdzie wycieczek było w tym okresie o 17 proc. więcej niż przed rokiem, a do USA w I półroczu przyjechało podróżnych z Chin więcej o 46 proc.