Koniunktura w gospodarce strefy euro jeszcze w tym roku zacznie się poprawiać – oświadczył wczoraj prezes Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi. W ten sposób uzasadnił decyzję Rady Prezesów EBC, aby utrzymać politykę pieniężną w eurolandzie bez zmian. Główną stopę procentową pozostawiła na niezmienionym od lipca ub.r. poziomie 0,75 proc.
Ekonomiści niemal powszechnie spodziewali się takiej decyzji EBC, ale część oczekiwała, że Draghi będzie próbował „werbalnie" osłabić euro, które od kilku miesięcy umacnia się wobec innych głównych walut. Prezes EBC częściowo tym oczekiwaniom sprostał, bo choć unikał ostrych wypowiedzi, notowania euro i tak wczoraj wyraźnie spadały.
Hollande na froncie
Aprecjacja euro trwa od lipca, gdy Draghi zadeklarował, że EBC zrobi wszystko, co konieczne, aby uratować unię walutową. Z czasem na optymizm inwestorów, który wywołały te słowa, nałożyły się różnice w polityce pieniężnej głównych banków centralnych. Podczas gdy Bank Japonii i amerykańska Rezerwa Federalna zwiększyły w ostatnich miesiącach swoje programy skupu aktywów za wykreowane pieniądze (QE), EBC w ogóle takiego programu nie prowadzi. Na dodatek, portfel jego aktywów skurczył się ostatnio za sprawą banków spłacających przedterminowo kryzysowe pożyczki z EBC (LTRO). Zdaniem części ekonomistów, jest to równoważne zaostrzaniu polityki pieniężnej w eurolandzie.
Efekt jest taki, że od lipca kurs euro wobec dolara wzrósł o ponad 13 proc., a wobec jena aż o 32,7 proc. A to może opóźnić ożywienie gospodarcze w strefie euro. Na aprecjację tej waluty zaczynają się już skarżyć europejskie spółki i politycy. We wtorek francuski prezydent Francois Hollande powiedział w Parlamencie Europejskim, że strefa euro potrzebuje polityki kursowej, która ochroni jej walutę przed zmianami nastrojów na rynkach. – Gospodarka strefy euro potrzebuje umocnienia euro, tak jak dziury w głowie – przyznaje Nick Kounis, główny analityk makroekonomiczny w ABN Amro.
– Trwa światowa wojna walutowa, a EBC nie zważa na realny kurs wymiany swojej waluty w takim stopniu, jak Fed, Bank Japonii i Bank Anglii. Ryzykuje więc przegraną – dodał Paul Mortimer-Lee, główny ekonomista rynkowy BNP Paribas.