Sprzeciw Niemiec wobec ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (QE) przez Europejski Bank Centralny łatwiej zrozumieć, gdy przeanalizuje się tendencje cenowe w niemieckiej gospodarce. Indeks cen konsumpcyjnych w Niemczech w styczniu spadł o 0,3 proc. rok do roku, po wzroście o 0,2 proc. w grudniu. To właśnie deflacja w strefie euro popchnęła w styczniu EBC do znaczącego rozszerzenia programu QE. W przypadku Niemiec deflacja jest jednak wyłącznie skutkiem przeceny ropy naftowej, na której notowania polityka EBC nie ma wpływu. Inflacja bazowa, nieobejmująca zmiennych cen energii i żywności, przyspieszyła tam w styczniu do 1,34 proc. rocznie, z 1,15 proc. w grudniu. Stało się tak za sprawą wprowadzonej z początkiem roku płacy minimalnej na poziomie 8,5 euro za godzinę. Firmy z branż, w które wymuszone prawem podwyżki wynagrodzeń najbardziej uderzyły, już przerzucają dodatkowe koszty na konsumentów. W całym kraju drożeją w efekcie m.in. podróże taksówkami, noclegi w hotelach, usługi fryzjerów oraz chleb. W Turyngii te pierwsze były w styczniu o 39 proc. droższe niż rok wcześniej. Paradoks polega na tym, że wprowadzenie płacy minimalnej w Niemczech miało być sposobem na podbicie wydatków konsumpcyjnych nad Renem, co miało pomóc całej gospodarce eurolandu. Teraz okazuje się, że skutkiem tego rozwiązania jest większa niechęć Niemców do wspierania koniunktury przez EBC.