„Kupować i sprzedawać walutę można tylko za przyzwoleniem rządu Chin" – taką urzędową formułkę usłyszałem kiedyś od pani obsługującej mnie w kantorze na lotnisku w Pekinie. Nie wywołała u mnie zdziwienia. Chiny są wszak gospodarką łączącą kapitalizm z centralnym planowaniem i finansową spekulację z kontrolą przepływu kapitału. Niedawno ten paradoks zyskał oficjalne błogosławieństwo Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który zdecydował o włączeniu renminbi (tak oficjalnie się nazywa waluta ChRL, w Polsce określana zazwyczaj jako juan, czyli „pieniądz") do swojego koszyka walut rezerwowych. Chińska waluta, na której znajduje się wizerunek komunistycznego dyktatora Mao, znalazła się w jednej lidze z dolarem amerykańskim, euro, jenem i funtem brytyjskim. Nawet frank szwajcarski nie dostąpił takiego zaszczytu. MFW uhonorował w ten sposób juana, choć nie jest on walutą w pełni poddaną prawom wolnego rynku. Notowania renminbi wahają się w granicach pasma ustalanego przez Ludowy Bank Chin. Co więcej, istnieją dwa, lekko się różniące, kursy chińskiej waluty. Kurs onshore, wewnątrz ChRL (CNY), oraz offshore, na rynku w Hongkongu (CNH). Przepływ kapitału między Chinami i zagranicą jest nadal kontrolowany przez władze (czasem nieskutecznie), a juan jest trudny do zdobycia w kantorach poza Chinami i państwami z nimi graniczącymi. Mimo to, według danych HSBC, juan jest drugą pod względem popularności walutą w światowym handlu, a chińskie władze skutecznie promują jego wykorzystywanie w transakcjach finansowych. Choć obecnie nikt w chwilach kryzysu nie zabezpiecza się, kupując renminbi (tylko sięga po dolary, franki szwajcarskie i jeny), to nie sposób wykluczyć, że w ciągu 10–20 lat chińska waluta dołączy do aktywów z „bezpiecznej przystani". Wszak jeszcze 25 lat temu była ona równie bezwartościowym, niewymienialnym świstkiem papieru jak sowiecki rubel, a teraz zmiany jej kursu potrafią wywoływać wstrząsy na rynkach całego świata.
- Już w zeszłym roku Chiny stały się największą gospodarką świata (według PKB mierzonego parytetem siły nabywczej). Historycznie największe gospodarki światowe były emitentami najpowszechniej wykorzystywanej waluty rezerwowej – funt szterling w XIX i na początku XX wieku, dolar amerykański po II wojnie światowej – mówi „Parkietowi" Grzegorz Sielewicz, główny ekonomista Coface w regionie Europy Środkowo-Wschodniej. By tak się stało, Chiny muszą jednak pokonać wiele przeszkód. – Proces liberalizacji finansowej w Chinach napotyka na interwencjonizm i nadzór władz dążących do utrzymania stabilności finansowej w gospodarce. W rezultacie liberalizacja będzie następowała stopniowo, a umiędzynarodowienie juana wymagać będzie bardziej płynnych krajowych rynków finansowych – dodaje Sielewicz.
Kruszenie bambusowej kurtyny
Juan jest walutą wymienialną dopiero od 1996 r. Aż do 2004 r. chińskie regulacje nie pozwalały na używanie go do transakcji zagranicznych. Ograniczenia te władze ChRL znosiły stopniowo – początkowo pozwalając na transakcje juanowe w Hongkongu oraz na terenach graniczących z Chinami. Dopiero w 2007 r. doszło do pierwszej emisji obligacji juanowych (obligacje dim sum) na międzynarodowych rynkach.
Powodem utrzymywania takich restrykcji była chęć regulowania przepływów kapitału oraz utrzymania ścisłej kontroli nad kursem narodowej waluty. Mimo że chińska gospodarka rozwijała się na początku XXI w. w tempie zbliżonym do 10 proc. rocznie (w przedkryzysowym 2007 r. wzrost PKB sięgnął tam aż 14,2 proc.), władze ChRL aż do połowy zeszłej dekady utrzymywały kurs juana na poziomie niewiele zmienionym od połowy lat 90. Część ekonomistów (m.in. noblista Paul Krugman) wskazywało, że w ten sposób Chiny dopuszczały się walutowego protekcjonizmu: sztucznie zaniżając kurs juana sprawiały, że chińskie wyroby mogły skuteczniej konkurować cenowo na światowych rynkach. Monetarny protekcjonizm Chin wywoływał niepokój Stanów Zjednoczonych. Kongres i Departament Skarbu przez ostatnie dziesięć lat wielokrotnie wskazywały, że Chiny utrzymują kurs juana na nieuzasadnionym niskim poziomie. Chińczycy nie byli jednak głusi na te ostrzeżenia. Od 2005 r. zaczęli stopniowo luzować powiązanie swojej waluty z dolarem. Polityka ta odniosła dobry skutek. Departament Skarbu USA przestał w tym roku określać juana jako walutę „znacząco niedowartościowaną" (wskazuje jedynie, że ma ona wciąż duży potencjał aprecjacji).
Przez ostatnich dziesięć lat chińska waluta zyskała wobec amerykańskiej blisko 25 proc. Dewaluacja juana w sierpniu oraz na przełomie listopada i grudnia była w tym kontekście jedynie drobnym epizodem, na który rynki zareagowały zbyt nerwowo. Co prawda kurs juana powrócił do poziomu z 2011 r., ale od początku roku osłabł wobec dolara jedynie o około 5 proc. To, że Ludowy Bank Chin pozwolił na to osłabienie, było raczej reakcją na odpływ kapitału z ChRL i działaniem wyprzedzającym przed podwyżką stóp procentowych w USA. W ramach tych działań wyprzedzających władze wprowadziły nowy kurs juana – w stosunku do koszyka walut 13 partnerów handlowych Państwa Środka. Powiązanie kursowe z umacniającym się dolarem zaczęło się bowiem stawać ograniczeniem dla chińskiej gospodarki.