Dotyczy to nie tylko rynków akcji, ale także walut i obligacji. Mimo niedawnego odbicia na Wall Street wolumen obrotu akcjami notowanymi w indeksie Srandard&Poor's500 okazał się o 23 proc. niższy aniżeli wcześniej. Spekulacyjna gra pod kierunek zmian kursów walut ma coraz mniej zwolenników i liczba zakładów zmalała do najniższego poziomu od dwóch lat. Średni dzienny wolumen obrotu amerykańskimi obligacjami skarbowymi między dilerami spadł do najniższego poziomu od siedmiu lat.
Taki obraz sytuacji, zdaniem Sergio Ermottiego, prezesa UBS Group, jest m.in. rezultatem obaw o perspektywy gospodarek Stanów Zjednoczonych, europejskich i chińskiej, a także niespójnych sygnałów ze strony banków centralnych. Doprowadziło to, jak powiada Ermotti, do „paraliżującej zmienności" odstraszającej klientów i spadku przychodów w branży inwestycyjnej do najniższego poziomu od 2009 roku.
Jednak w pewien sposób pokazuje to też zmieniającą się naturę samych rynków. Wielkie banki ograniczyły handel na skutek regulacji wprowadzonych po kryzysie
finansowym. Ustawa Dodda-Franka oraz porozumienie Bazylea III zmuszają banki do ograniczenia ryzyka, zwłaszcza na rynku instrumentów o stałym dochodzie. Tylko w 2015 roku instytucje z Wall Street zlikwidowały ponad 20 tys. stanowisk pracy, zwłaszcza w działach handlowych. Pozostawioną przez nie przestrzeń starają się wypełnić firmy handlu algorytmicznego, co jak twierdzą niektórzy eksperci zwiększyło podatność rynków na gwałtowne szoki.
- Skutki strukturalnej presji, która od kilku lat szkodzi bankom potęgują też obawy o stan światowej gospodarki – tłumaczy Paul Gulberg, analityk branży bankowej w Portales Partners.