Zna pan osobiście jakichś ekonomistów neoklasycznych?
Znam wielu, setki.
Naprawdę? Minęło 15 lat od pierwszego wydania pańskiej książki „Debunking Economics", w której krytykował pan tzw. syntezę neoklasyczną, czyli ekonomię głównego nurtu, m.in. za to, że w swoich modelach praktycznie pomija sektor finansowy i dynamikę długu. Wydaje się, że po kryzysie finansowym nikt już takich błędów nie popełnia. Dużą popularność zyskali zapomniani do niedawna ekonomiści heterodoksyjni, jak Hyman Minsky, a także ekonomia behawioralna podważająca podstawowe założenia ekonomii neoklasycznej, m.in. to o racjonalności podmiotów gospodarczych. Nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy, wcielenie ekonomii głównego nurtu, rewiduje swoje praktyki...
To prawda, że synteza neoklasyczna znalazła się w kryzysie. Głównonurtowi ekonomiści coraz częściej przyznają, że nie rozumieli ekonomii. Głośne artykuły podważające sens ekonomii głównego nurtu w ostatnich latach publikowali jej prominentni przedstawiciele, jak Olivier Blanchard czy ostatnio Paul Romer (główny ekonomista Banku Światowego – red.). Tak intensywnego poszukiwania nowych pewników nie było chyba od połowy lat 30 XX w. Ale to, że część spośród czołowych ekonomistów ma świadomość, że z dominującymi teoriami w ich dziedzinie jest coś nie tak, nie oznacza, że jest to świadomość powszechna. Nadal rzesze ekonomistów pracują w ramach dotychczasowych paradygmatów.
Ale w debacie publicznej, w której udział biorą głównie ci czołowi ekonomiści, widać, że dotychczasowy konsensus się załamał, a nowego nie ma. W efekcie nie ma powszechnie akceptowanych rozwiązań kluczowych dziś problemów gospodarczych. Weźmy bliski panu przykład: część ekonomistów uważa, że Brexit zakończy się dla Wielkiej Brytanii gospodarczą katastrofą, inni zaś sądzą, że zdynamizuje brytyjską gospodarkę.