Architektura UE przekształciła zwykły kryzys w katastrofę

Steve Keen, z profesorem ekonomii z Uniwersytetu Kingston rozmawia Grzegorz Siemionczyk

Publikacja: 29.09.2016 06:00

Steve Keen, profesor ekonomii z Uniwersytetu Kingston

Steve Keen, profesor ekonomii z Uniwersytetu Kingston

Foto: Archiwum

Zna pan osobiście jakichś ekonomistów neoklasycznych?

Znam wielu, setki.

Naprawdę? Minęło 15 lat od pierwszego wydania pańskiej książki „Debunking Economics", w której krytykował pan tzw. syntezę neoklasyczną, czyli ekonomię głównego nurtu, m.in. za to, że w swoich modelach praktycznie pomija sektor finansowy i dynamikę długu. Wydaje się, że po kryzysie finansowym nikt już takich błędów nie popełnia. Dużą popularność zyskali zapomniani do niedawna ekonomiści heterodoksyjni, jak Hyman Minsky, a także ekonomia behawioralna podważająca podstawowe założenia ekonomii neoklasycznej, m.in. to o racjonalności podmiotów gospodarczych. Nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy, wcielenie ekonomii głównego nurtu, rewiduje swoje praktyki...

To prawda, że synteza neoklasyczna znalazła się w kryzysie. Głównonurtowi ekonomiści coraz częściej przyznają, że nie rozumieli ekonomii. Głośne artykuły podważające sens ekonomii głównego nurtu w ostatnich latach publikowali jej prominentni przedstawiciele, jak Olivier Blanchard czy ostatnio Paul Romer (główny ekonomista Banku Światowego – red.). Tak intensywnego poszukiwania nowych pewników nie było chyba od połowy lat 30 XX w. Ale to, że część spośród czołowych ekonomistów ma świadomość, że z dominującymi teoriami w ich dziedzinie jest coś nie tak, nie oznacza, że jest to świadomość powszechna. Nadal rzesze ekonomistów pracują w ramach dotychczasowych paradygmatów.

Ale w debacie publicznej, w której udział biorą głównie ci czołowi ekonomiści, widać, że dotychczasowy konsensus się załamał, a nowego nie ma. W efekcie nie ma powszechnie akceptowanych rozwiązań kluczowych dziś problemów gospodarczych. Weźmy bliski panu przykład: część ekonomistów uważa, że Brexit zakończy się dla Wielkiej Brytanii gospodarczą katastrofą, inni zaś sądzą, że zdynamizuje brytyjską gospodarkę.

To jest paradoks, że większość ekonomistów nie dostrzegła z wyprzedzeniem globalnego kryzysu z lat 2007–2009, za to dostrzegła kryzys, jaki miało spowodować rzekomo wystąpienie Wielkiej Brytanii z UE. Przed zgubnymi konsekwencjami Brexitu ostrzegały przecież najważniejsze międzynarodowe organizacje, jak MFW i Organizacja ds. Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Oczywiście Wielka Brytania na razie pozostaje członkiem UE, ale już dziś widać, że secesja żadnego krachu nie spowoduje. Mi od początku bliższy był pogląd, że Brexit będzie dla brytyjskiej gospodarki na dłuższą metę korzystny. Unię Europejską uważam za nieudany projekt i nie widzę sensu, żeby Wielka Brytania pozostawała na pokładzie tonącego statku.

Nieudanym projektem jest UE czy tylko strefa euro?

Integracja w Europie postępowała zbyt szybko. Największym problemem są otwarte granice, przy braku wspólnej polityki fiskalnej. To oznacza, że ludzie z państw członkowskich pogrążonych w kryzysie, jak Grecja, Hiszpania, Włochy czy – na nieco mniejszą skalę – Francja, mogą bez najmniejszego problemu wyjechać do krajów prosperujących lepiej, jak Niemcy, Austria, ale też Wielka Brytania. Ta sytuacja jest nie do utrzymania na dłuższą metę, gdy nie ma paneuropejskiego ministerstwa finansów mogącego skompensować te przepływy ludności. Wielka Brytania przyjęła setki tysięcy ekonomicznych uchodźców z upadłych państw UE w czasie, gdy sama starała się ustabilizować swoje finanse. To oznaczało cięcia wydatków, m.in. na politykę socjalną i usługi publiczne, co musiało doprowadzić do frustracji Brytyjczyków. Koncepcja otwartych granic miałaby rację bytu, gdyby wszystkie kraje UE prosperowały równie dobrze.

Architekci UE zdawali sobie sprawę z tego, że integracja wymaga konwergencji ekonomicznej państw członkowskich. Temu służy polityka spójności, ale też w pewnym stopniu obowiązujące państwa członkowskie limity deficytu i długu publicznego...

Te reguły fiskalne też okazały się jedną z przyczyn fiaska UE. Po pierwsze, penalizują one kraje borykające się z recesją, które powinny prowadzić ekspansywną politykę fiskalną. Po drugie, migracje nie budziłyby może takich napięć, gdyby kraje przyjmujące imigrantów nie były zmuszone zaciskać w tym samym czasie pasa. Co ważne, UE szybciej i wyraźniej uświadomiłaby sobie skalę kryzysu, z którym się boryka, gdyby nie otwarte granice. One sprawiają, że problemy państw pogrążonych w kryzysie wydają się mniej palące niż są w rzeczywistości. Przykładowo, emigracja ćwierci miliona Greków ograniczyła wzrost bezrobocia w Grecji.

Przyjmijmy, że Brexit rzeczywiście uprzytomni eurokratom, że UE nie działa. Jak powinni zabrać się do jej naprawiania?

Pierwszym krokiem powinno być porzucenie euro. Gdyby nie wspólna waluta, zrównująca koszt kredytu we wszystkich państwach eurolandu, nie byłoby depresji w Grecji, Hiszpanii i Portugalii ani przedłużającej się stagnacji we Francji i Włoszech. Gdyby te kraje zachowały własne waluty, szybko wróciłyby na ścieżkę wzrostu. W takiej sytuacji nie byłoby zaś wewnątrzunijnych migracji na dużą skalę, a otwarte granice nie budziłyby większych kontrowersji.

Ale z eurolandu nikogo wyrzucić nie można, a żadne z państw członkowskich nie pali się do powrotu do własnej waluty.

W przypadku Grecji ta niechęć do opuszczenia strefy euro specjalnie mnie nie dziwi. To jest po prostu słabe państwo. Ale silniejsze państwa, jak Włochy czy Francja, po początkowym wstrząsie związanym z powrotem do własnych walut, odczułyby wyraźną poprawę koniunktury. To zapoczątkowałoby proces rozpadu eurolandu, który w mojej ocenie jest nieunikniony.

Członkostwo w strefie euro przyspieszyło spadek kosztu kredytu w krajach z południa UE, ale przecież to nie była jedyna przyczyna tego zjawiska. Jak podkreśla były prezes Rezerwy Federalnej Ben Bernanke, na świecie istnieje nadmiar oszczędności, generowany głównie w Azji, który zalał zachodnie rynki finansowe, obniżając rynkowe stopy procentowe.

Zgadzam się, że szybki wzrost zadłużenia sektora prywatnego, którego doświadczyła większość państw Zachodu w latach poprzedzających kryzys, miał podłoże globalne. Proszę jednak zauważyć, że USA, gdzie ten problem też wystąpił, są dziś w znacznie lepszej kondycji niż UE. To jest efekt tego, że rządu w Waszyngtonie nie wiążą żadne reguły fiskalne. Gdy sektor prywatny ograniczył wydatki i zaczął się oddłużać, wydatki mógł zwiększyć sektor publiczny. A w UE to niemożliwe. Krótko mówiąc, architektura UE przekształciła zwykły kryzys w gospodarczą katastrofę.

Bruksela ciężar walki z kryzysem złożyła na barkach Europejskiego Banku Centralnego. Łagodna polityka pieniężna rzeczywiście może przynieść oczekiwane skutki?

Nie sądzę. Polityka EBC byłaby skuteczna, gdyby rządy krajów z eurolandu chciały korzystać z tego, że mają dostęp do taniego kredytu w praktycznie nieograniczonej ilości. Ale nie chcą, bo w UE dominuje fałszywy pogląd, że budżet państwa jest jak budżet gospodarstwa domowego, które na dłuższą metę nie może wydawać więcej, niż zarabia. Tymczasem rządy bardziej przypominają banki. Te ostatnie, jeśli chcą rozwijać swój biznes, udzielają nowych kredytów o większej wartości niż suma spłat istniejących kredytów. W ten sposób powiększają swoje aktywa. Rządy, które mają przecież własne banki, mogą działać podobnie, wydając więcej, niż uzyskują z wpływów podatkowych. Jedynym ograniczeniem jest bilans płatniczy, a dokładnie bilans handlowy. Gdy ekspansywna polityka fiskalna skutkuje wzrostem deficytu handlowego państwa, pojawia się ryzyko załamania kursu jego waluty. I to jest jedyny hamulec dla ekspansywnej polityki fiskalnej, a nie obawy o to, że zostawimy dług naszym potomkom.

Zmieńmy temat. Kolejną kwestią, która mocno dzieli dziś ekonomistów, są nierówności dochodowe i majątkowe. W zasadzie nie ma zgody nawet co do tego, czy one faktycznie się powiększają i czy należy im przeciwdziałać. Pańskim zdaniem rosnące nierówności to humbug, czy rzeczywiście jest się czym przejmować?

To jest poważny problem. Rosnące nierówności są zjawiskiem powiązanym z narastaniem zadłużenia w sektorze prywatnym. Niezależnie od tego, czy zadłużają się firmy, czy gospodarstwa domowe, spłata tych zobowiązań i tak w ostatecznym rozrachunku obciąża płace. Moje modele złożonych systemów sugerują, że jeśli nie zahamuje się narastania zadłużenia i nierówności, to konsekwencją będzie załamanie gospodarcze.

Jak rozumiem, czynnikiem destabilizującym gospodarkę jest jednak zadłużenie, a nie nierówności?

Narastanie zadłużenia i rozszerzanie się nierówności to zjawiska nieodłączne. Firmy pożyczają pieniądze, żeby inwestować. Zanim zaczną to robić, muszą być przekonane, że uzyskają odpowiednią stopę zwrotu. Część tych zysków wraca jednak do banków w postaci odsetek. Gdy firmy inwestują, napędzają wzrost płac i zatrudnienia. Pracownicy także uczestniczą więc we wzroście zysków firm. W pewnym momencie dalsze inwestowanie przestaje się opłacać. Gospodarka hamuje, wpływając negatywnie na rynek pracy. Firmy próbują spłacać zadłużenie, płace maleją, aż znów opłaca się inwestować. Ale kolejny cykl rozpoczyna się przy wyższym poziomie zadłużenia niż poprzedni. W efekcie większa część zysków trafia do finansistów. W końcu zadłużenie i nierówności są tak duże, że paraliżują gospodarkę na długo. Jest tylko jedna metoda na wyjście z takiego kryzysu: masowe umorzenie długów w sektorze prywatnym. Skoro banki tworzą kredyt z niczego, umorzenie długów nie wykolei sektora bankowego, tylko go oczyści.

EFNI: Jaka będzie przyszłość pracy?

W środę wieczorem w Sopocie rozpoczęła się szósta edycja Europejskiego Forum Nowych Idei. W tym roku tematem przewodnim tego międzynarodowego spotkania ludzi biznesu jest przyszłość pracy w kontekście rewolucji cyfrowej i coraz większej automatyzacji produkcji. „Parkiet" jest partnerem imprezy.

Jak zwykle,przedmiotem dyskusji będą też perspektywy projektu integracji europejskiej. Na czwartek rano zaplanowano m.in. debatę o wspólnych wyzwaniach, jakie czekają Unię Europejską i Polskę, z udziałem Fransa Timmermansa, pierwszego wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej. W południe odbędzie się sesja plenarna „Przyszłość pracy. Realia, marzenia i mrzonki".

Steve'a Keena będzie można z kolei posłuchać podczas debaty „Życie po Brexicie. Jak uratować Unię?". W piątek ekonomista weźmie udział w sesji plenarnej „Od niskich płac do innowacyjności – jak nowe państwa członkowskie UE mogą nadrobić dystans do starej Europy?". Sopocka konferencja potrwa do piątkowego wieczoru.

Gospodarka światowa
Opłaciła się gra pod Elona Muska. 500 proc. zysku w kilka tygodni
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka światowa
Jak Asadowie okradali kraj i kierowali rodzinnym kartelem narkotykowym
Gospodarka światowa
EBC skazany na kolejne cięcia stóp
Gospodarka światowa
EBC znów obciął stopę depozytową o 25 pb. Nowe prognozy wzrostu PKB
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka światowa
Szwajcarski bank centralny mocno tnie stopy
Gospodarka światowa
Zielone światło do cięcia stóp