Emmanuel Macron jest od niedawna prezydentem Francji i tak jak jego poprzednicy przystępuje z entuzjazmem do realizacji swojej misji. Nie sposób odmówić mu szerokich horyzontów: chce przebudować Europę. UE w jego wizji ma nadal opierać się na „karolińskim", francusko-niemieckim rdzeniu, ale ten rdzeń ma być wzmocniony za pomocą pogłębionej integracji. Macron zapowiada budowę unii fiskalnej – wspólnego budżetu dla strefy euro i wspólnych obligacji. To nie jest nowa idea. Francja od lat 60. stale szuka sposobu na to, by skłonić Niemcy do podzielenia się sukcesem gospodarczym (czyli głównie do tego, by poprawił się bilans w handlu Francji z Niemcami), i była to jedna z przyczyn powstania euro. Unia walutowa, która miała przynieść Francji wieczny dobrobyt, okazała się jednak słabo dopasowana, niekompletna i nie zasypała gospodarczej przepaści między Francją a Niemcami. Stąd też w trakcie kryzysu wielokrotnie pojawiały się postulaty ściślejszej integracji i budowy unii fiskalnej. W 2011 r. pomysł taki przedstawiła nawet niemiecka kanclerz Angela Merkel, ale unii fiskalnej z prawdziwego zdarzenia jak nie było, tak nie ma. Teraz pomysły te odgrzewa Macron. Przekonywał do nich Angelę Merkel podczas ich majowego spotkania. – Prawda jest taka, że musimy kolektywnie przyznać, że euro jest niekompletne i nie może przetrwać bez poważnych reform – mówił podczas wykładu na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie. Ta oferta wygląda uczciwie z punktu widzenia Brukseli, Paryża czy Rzymu. Czy jednak Niemcy mogą ją uznać za atrakcyjną?
Kłopotliwe transfery
To, że strefa euro wymaga wzmocnienia za pomocą integracji fiskalnej, nie jest wymysłem Macrona i jego specjalistów od PR. To samo od dawna mówi wielu ekonomistów, np. amerykański noblista Paul Krugman. Jak mogłaby funkcjonować taka unia, do pewnego stopnia pokazuje przykład USA. Poszczególne stany „unii dolarowej" są jeszcze bardziej zróżnicowane gospodarczo niż poszczególne kraje strefy euro. Światowy kryzys uderzył w nie nierównomiernie. Niektóre, np. Nevada, zostały ciężko doświadczone kryzysem na rynku nieruchomości (jak w Europie Irlandia czy Hiszpania). Nigdzie nie doszło tam jednak do długoletniego załamania na grecką czy włoską skalę. Nie powstawały pakiety ratunkowe dla stanów ani nie doszło do panicznej wyprzedaży ich obligacji. Po prostu zadziałały mechanizmy unii fiskalnej. Gdy Nevada czy Luizjana przeżywają kryzys gospodarczy i przychody z podatków spadają, wspierają te stany pieniądze z programów federalnych, finansowane z podatków w pozostałych stanach. Czasem też rząd USA i Kongres sięgają po inne formy pomocy, np. wymagając od koncernu, który zdobył wielki kontrakt zbrojeniowy, by wybudował fabrykę w stanie, który cierpi z powodu dużego bezrobocia. W strefie euro takich mechanizmów fiskalnych nie ma, a państwa dotknięte przez kryzys muszą sobie radzić za pomocą dewaluacji wewnętrznej. Macron oraz tacy ekonomiści, jak Krugman czy Janis Warufakis wskazują, że Euroland nie będzie stabilnie się rozwijał (a może nawet nie przetrwa) bez stworzenia w nim elementów unii fiskalnej.
Niemcy mają jednak poważny powód, by powstanie takiej unii opóźniać jak tylko się da: to przecież oni łożyliby w ramach tego mechanizmu na słabsze państwa. Niemcy miały w zeszłym roku nadwyżkę fiskalną w wysokości 0,8 proc. PKB i dług publiczny wynoszący 68,3 proc. PKB. W unii fiskalnej znaleźliby się m.in. z Francją, mającą w 2016 r. deficyt finansów publicznych wynoszący 3,4 proc. PKB i dług publiczny sięgający 96 proc. PKB. A także z Hiszpanią, która miała wówczas deficyt finansów publicznych wynoszący 4,5 proc. PKB i dług publiczny zbliżony do 100 proc. PKB. Większość państw strefy euro nie spełniała w zeszłym roku kryteriów z Maastricht dotyczących finansów publicznych. Wiele z tych państw – z Francją na czele – nie spełnia ich od lat. Emisja wspólnych obligacji dla strefy euro służyłaby przede wszystkim ich potrzebom, ale przecież koszty obsługi długu w dużej mierze spadłyby na Niemcy. Po latach instytucjonalnej ewolucji oraz naginania traktatów mogłoby się okazać, że to Niemcy de facto gwarantują włoski dług publiczny wynoszący w zeszłym roku 133 proc. PKB tego kraju. Roger Bootle, były doradca ekonomiczny Margaret Thatcher i zarazem szef firmy badawczej Capital Economics wskazuje, że Niemcy mogłyby w wyniku unii fiskalnej stać się „magicznym drzewkiem z pieniędzmi dla strefy euro". Byłyby skazane na wieczne dotowanie południa Europy, tak jak północne Włochy dotują Sycylię czy Kalabrię.