Nazywany „chińskim Jeffem Bezosem" Jack Ma, miał wieść spokojne życie na wschodniochińskiej prowincji. Po tym, jak nie został przyjęty na stanowisko sprzedawcy w KFC, miał zostać nauczycielem. Wszystko zmieniło się w 1995 r., gdy wyjechał do Seatle jako tłumacz. Znajomy pokazał mu wtedy, czym jest internet. Zafascynowany Ma w dwie dekady później stał się najbogatszym człowiekiem w Azji – wszystko dzięki swojemu sklepowi Alibaba, będącym chińskim odpowiednikiem Ebaya.
Teraz Ma spotyka się z najpotężniejszymi ludźmi świata. Oprócz spotkania z Trumpem, jadł obiad także z jego córką Ivanką, a w zeszłym tygodniu siedział obok Wilbura Rossa – amerykańskiego sekretarza handlu - na spotkaniu biznesmanów z obu stron Pacyfiku.
Dla prezydenta USA większe znaczenie mogą mieć same zapewnienia o stworzeniu tylu miejsc pracy, niż samo stworzenie tych miejsc. Duncan Clark, wieloletni przyjaciel Jacka, podkreśla - dla sprzedawcy kluczowe poznanie jest swojego klienta, a Trump nie dba o małe rzeczy. Jack wymyślił więc, że liczba 1 miliona będzie bardzo przekonująca i przykuje uwagę Trumpa".
Ma często jest porównywany do Jeffa Bezosa, właściciela Amazona. Obydwaj prowadzą gigantyczne sklepy, które w swoich regionach wiodą prym. Modele biznesowe są jednak dla obu znacząco różne – gdy Amazon sprzedaje produkty prosto z magazynów, na których utrzymanie łoży ogromne pieniądze, Alibaba jest zwyczajnym pośrednikiem łączącym odbiorców z producentami. Oznacza to, że Ma jest w istocie bliżej do Brina i Page'a (założycieli Google), niż do Bezosa.
To, czy Alibaba dysponuje wystarczającym potencjałem do wykreowania miliona miejsc pracy, pozostaje kwestią dyskusyjną. Christopher Balding, profesor biznesu i ekonomii uważa, że amerykański rynek jest już mocno nasycony i stworzenie tylu miejsc pracy w najbliższym czasie jest wykluczone. Prawdopodobnym horyzontem dla takiego zdarzenia jest 25 - 40 lat.