Brytyjski badacz Antony Sutton pokazał, że łączyło te dwie, pozornie przeciwstawne grupy, naprawdę bardzo wiele. „Szanowny Panie Prezydencie, sympatyzuje z sowiecką formą rządów, ponieważ jest ona najlepsza dla Rosjan" – pisał do Woodrowa Wilsona, prezydenta USA, William Lawrence Sounders, wiceprezes oddziału Rezerwy Federalnej w Nowym Jorku. Jego kolega, dyrektor nowojorskiego Fedu William Boyd Thompson, przekazał na jesieni 1917 r. bolszewikom 1 mln USD. Wpisywało się to w szokujący trend: wielu finansistów z Wall Street i potentatów amerykańskiego biznesu wspierało finansowo lub lobbystycznie sprawę bolszewicką, a w pierwszych latach władzy sowieckiej uzyskiwało dojścia na rynek rosyjski. Sutton odkrył na to dowody, dokonując na początku lat 70. imponującej kwerendy w amerykańskich archwiach. Skutkiem jego badań była książka „Wall Street a rewolucja bolszewicka". Nie da się jej zaliczyć do grona paranoicznych wypocin. To świetnie udokumentowana i aż do bólu logiczna praca.
Czemu jednak wielcy kapitaliści mieliby wspierać rewolucję komunistyczną? Niektórzy po prostu byli gotowi dogadać się z każdym, kto zapewniłby im lukratywny dostęp do chłonnego jak gąbka rynku rosyjskiego. Inni byli zwolennikami tzw. socjalizmu fabiańskiego i autentycznie sympatyzowali z komunistycznym eksperymentem. Sutton wskazuje, że często ci sami biznesowi potentaci wypowiadający się pozytywnie o bolszewikach, podziwiali też Mussoliniego, cenili Hiltera i angażowali się w rooseveltowski New Deal. Byli to monopolistyczni kapitaliści, którzy uznawali, że najlepsze dla ich biznesu byłoby dogadywanie się z silnym państwem, które nie dopuszczałoby konkurentów do zajętego przez nich rynku. Ich zdaniem społeczeństwo można było zorganizować podobnie jak monopolistyczny przemysłowy koncern. Motywacją innych mogła być natomiast chęć zdestabilizowania Rosji, przed I wojną światową traktowanej jako niebezpieczny, dynamicznie się rozwijający konkurent gospodarczy.