Dla brytyjskiej premier Theresy May przyszłość nie wygląda obiecująco. Przez najbliższe dni będzie usilnie przekonywała opinię publiczną i deputowanych do Izby Gmin, że jej umowa o warunkach brexitu (uzgodniona z UE) to najlepszy wybór dla Wielkiej Brytanii. Mało kto w to wierzy. Zarówno zwolennicy rozwodu z Brukselą, jak i pomysłu drugiego brexitowego referendum są niezadowoleni z tego, co wynegocjowała. May będzie debatować w telewizji o tej umowie z Jeremym Corbynem, przywódcą Partii Pracy. Będzie też mieć wsparcie w postaci premiera Japonii Shinzo Abe, który odwiedzi w przyszłym tygodniu Londyn. Mimo to wiele wskazuje, że proponowana przez nią umowa z Unią nie uzyska wymaganego poparcia w parlamencie w głosowaniu zaplanowanym na 11 grudnia. Unijni decydenci będą więc musieli szybko ustalić plan B i przedstawić go brytyjskiej premier na szczycie w Brukseli 13 grudnia. Później może dojść do kolejnego głosowania w Izbie Gmin. Jak i tym razem się nie uda, trzeba zacząć przygotowania do twardego brexitu. (Chyba że Unia się ugnie i w ostatniej chwili da się wynegocjować rozwiązanie pozwalające złagodzić jego skutki.) Na to nakłada się wewnątrzbrytyjska gra polityczna. Były minister spraw zagranicznych Boris Johnson wraz z innymi zwolennikami brexitu zastanawia się, kiedy wbić nóż w plecy pani premier. Przegrane głosowania w sprawie umowy z Brukselą byłyby świetną okazją do wotum nieufności. Corbyn i Partia Pracy grają na przyspieszone wybory parlamentarne, które najprawdopodobniej by wygrali – ku przerażeniu inwestorów. Chcą też opóźnić ostateczną datę wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. Były premier Tony Blair prowadzi zaś kampanię za powtórzeniem brexitowego referendum.
Fatalny scenariusz dla City
Gdyby o brexicie mogła decydować branża finansowa z londyńskiego City, to by do niego nigdy nie doszło. A przynajmniej nie doszło na warunkach ustalonych przez premier May i brukselskich decydentów. Projekt brexitowej umowy przewiduje bowiem, że firmy finansowe z Londynu będą po wyjściu z UE traktowane jak te z USA czy Japonii. Nie będą miały żadnych przywilejów, a ich dostęp do europejskich rynków będzie udzielony jedynie na zasadzie wzajemności. (I będzie tak, mimo że Wielka Brytania będzie po brexicie przez kilka lat związana szeregiem unijnych regulacji i będzie tworzyła unię celną z UE.) Organizacja lobbystyczna Frankfurt Main Finance szacuje, że w przyszłym roku z Londynu do Frankfurtu zostaną przeniesione aktywa warte łącznie nawet do 800 mld euro. Część biznesów finansowych zostanie bowiem po brexicie przeniesionych do Frankfurtu. A nie zapominajmy, że duże sukcesy w łowieniu firm finansowych z City odnosi również Paryż. Londyńscy finansiści nie chcą więc, by chaotyczny brexit jeszcze przyspieszył ten exodus. Wielu z nich udziela więc poparcia premier May w jej próbach przepchnięcia umowy z UE w parlamencie.
– Uwaga powinna się teraz skoncentrować na zabezpieczeniu porozumienia o wyjściu z UE i na okresie przejściowym wynikającym z tego porozumienia, który będzie kluczowy dla naszej branży i wielu innych sektorów. Wciąż jest wiele do wynegocjowania, jeśli chodzi o przyszłość naszych relacji. Im szybciej te negocjacje się zaczną, tym lepiej – twierdzi Miles Celic, prezes TheCityUK, organizacji zrzeszającej banki i ubezpieczycieli z londyńskiego City.
– Umowa z UE prowokuje najróżniejsze reakcje w spektrum politycznym, w tym również wśród liderów biznesowych. Jednakże członkowie naszej organizacji są zgodni, że priorytetem jest uniknięcie sytuacji, w której Wielka Brytania wychodzi z UE bez umowy – wskazuje Stephen Martin, dyrektor generalny Instytutu Dyrektorów. Z sondażu przeprowadzonego wśród członków jego organizacji wynika, że 50 proc. z nich chciałoby powtórzenia referendum w sprawie brexitu.