Bunt, który jest skutkiem zaniedbań

Ostatnia fala protestów we Francji dowodzi, że polityka rozwojowa koncentrująca się jedynie na kilku wielkich miastach jest ślepą uliczką prowadzącą do społecznego wybuchu.

Publikacja: 03.12.2018 05:15

Foto: GG Parkiet

Od dawna nie było w Europie Zachodniej protestów, które by tak mocno przyciągnęły uwagę świata, jak bunt tzw. żółtych kamizelek (franc. gilets jaunes) we Francji. Nie są to protesty rekordowe pod względem frekwencji – w zeszłą niedzielę wyszło na ulice francuskich miast ponad 200 tys. osób. Są też mniej gwałtowne niż zamieszki co jakiś czas wywoływane przez młodych kryminalistów z paryskich przedmieść. Ale mimo to we Francji zapachniało rewolucyjnym nastrojem. Oto bowiem masa zwykłych ludzi, od młodzieży po emerytów, oddolnie się skrzyknęła, by wyrazić swój gniew przeciwko polityce gospodarczej francuskiego rządu i prezydenta Emmanuela Macrona. Tego samego Macrona, który często jest przedstawiany jako technokrata, reformator, zbawca Unii Europejskiej oraz całego globalnego ładu gospodarczego. Oficjalnym powodem buntu była podwyżka podatku na paliwo, oficjalnie motywowana względami ekologicznymi. Tak naprawdę jednak to była tylko kropla, która przelała czarę goryczy.

Do protestów żółtych kamizelek nigdy by nie doszło, gdyby francuskie władze w tak ostentacyjny sposób nie lekceważyły problemów gospodarczych francuskiej prowincji. O ile Paryżowi udaje się (korzystając z nadchodzącego brexitu) pozycjonować się jako wielkie europejskie centrum finansowe i przyciągać ludzi bogatych, to wielu zwykłych Francuzów czuje się zmarginalizowanych przez system.

Podzielony kraj

Pod koniec listopada za jeden litr oleju napędowego płacono we Francji średnio 1,49 euro (6,42 zł). To mniej niż w sąsiedniej Belgii (1,61 euro) czy Włoszech (1,58 euro), ale np. więcej niż w Hiszpanii (1,27 euro). Cena benzyny we Francji wynosiła pod koniec listopada średnio 1,54 euro za litr, ale na początku miesiąca dochodziła do 1,63 euro za jeden litr. Podatki stanowią we Francji około 60 proc. ceny paliwa. Benzyna i diesel są obłożone 20-proc. VAT oraz krajowym podatkiem konsumpcyjnym od produktów energetycznych, w skład którego wchodzi opłata ekologiczna. Ta ostatnia opłata ma zostać podniesiona w styczniu 2019 r. o 6,5 centa za jeden litr w przypadku diesla i o 2,9 centa za jeden litr w przypadku benzyny. Zgodnie z zapowiedziami rządu do podwyżek ma dochodzić każdego roku, tak, by w 2022 r. wysokość podatków ekologicznych dla obu rodzajów paliw wynosiła 78 centów za litr (plus VAT). Uzyskane w ten sposób pieniądze teoretycznie mają zostać przeznaczone na walkę z globalnym ociepleniem, ale spora ich część pójdzie prawdopodobnie na inne cele.

To oczywiście nie jest pierwsza podwyżka podatków dokonana przez administrację Macrona. W styczniu 2018 r. zostały podniesione we Francji składki na ubezpieczenie społeczne oraz m.in. podatek od produktów tytoniowych. (ale jednocześnie Macron zmniejszył podatki dla najbogatszych i planuje zredukować CIT z obecnych 28–33,33 proc. do 25 proc. w 2022 r.). Te podwyżki wpłynęły negatywnie na konsumpcję w minionych kwartałach. Wskaźnik stresu konsumenckiego wykazuje we Francji dodatni poziom po raz pierwszy od września 2014 r. Wielu gorzej zarabiających Francuzów uznało więc, że kolejna podwyżka podatków paliwowych poważnie uderzy w ich siłę nabywczą. I tak rozpoczęły się spontaniczne protesty, początkowo pod postacią blokad dróg (to od odblaskowych żółtych kamizelek noszonych przez uczestników blokad wzięła się nazwa ruchu społecznego).

– Sprowadzenie tego ruchu wyłącznie do protestów przeciw opodatkowaniu przysłoniłoby jednak szerszy kontekst sytuacji. Realnym problemem przyczyniającym się do protestów żółtych kamizelek jest coraz większa różnica pomiędzy miastem a wsią. W ciągu ostatnich 40 lat polityka publiczna Francji koncentrowała się przede wszystkim na pięciu czy sześciu dużych ośrodkach przy całkowitym pominięciu obszarów wiejskich. Mieszkańcy tych regionów tracą dostęp do usług publicznych, są narażeni na rosnące bezrobocie i w coraz większym stopniu pozbawiani są połączeń komunikacyjnych z krajowymi ośrodkami handlowymi – twierdzi Christopher Dembik, dyrektor ds. analiz makroekonomicznych w Saxo Banku.

Przejawem tego wycofywania się państwa francuskiego z prowincji jest choćby mapa połączeń kolejowych, która jest obecnie o wiele rzadsza nawet w porównaniu z czasami sprzed I wojny światowej. – Wyraźnie widać, że w 1910 r. nawet mała miejscowość miała połączenie pasażerskie z metropolią, jednak od tego czasu polityka skoncentrowana na zaledwie kilku miastach doprowadziła do zamknięcia wielu mniejszych linii kolejowych. W efekcie mieszkańcy wsi zmuszeni zostali do poruszania się samochodami ze względu na brak alternatywy. Na obszarach takich odległość od miejsca pracy, supermarketu czy szkoły dziecka może wynosić nawet kilkadziesiąt kilometrów. Dla najmniej zamożnych gospodarstw domowych wyższe ceny benzyny mogą oznaczać istotne obniżenie ich siły nabywczej – przypomina Dembik.

Ekipa Macrona próbuje przedstawić ruch żółtych kamizelek jako chuliganów i prawicowych ekstremistów, jednakże wielu protestujących deklaruje się jako byli wyborcy Macrona. Na demonstracjach są i emeryci, i bezrobotni, i drobni przedsiębiorcy. – On chce sprawić wrażenie, że nagle przejmuje się ekologią, ale to kłamstwo. To pretekst, byśmy płacili większe podatki. Nie wiemy już, jakie samochody kupować: benzynowe, diesle, elektryczne? Mam małego dieslowskiego vana, a nie mam pieniędzy, by kupić nowego, zwłaszcza że za jakiś czas odejdę na emeryturę. Mamy wrażenie, że ludzie ze wsi zostali zapomniani – mówi dziennikowi „Guardian" jeden z uczestników protestów, Bruno Binelli, cieśla spod Lyonu.

Czy napięcia społeczne we Francji mogą wskazywać na początki poważniejszej dekoniunktury gospodarczej? Dane za trzeci kwartał były dość dobre – mówiły o przyspieszeniu wzrostu PKB do 0,4 proc. kw./kw. Czwarty kwartał może być jednak słabszy. Wskazuje na to choćby spadek indeksów koniunktury PMI. Wskaźnik PMI dla francuskiego przemysłu sięgnął w listopadzie zaledwie 50,7 pkt, a to oznacza, że sektor znalazł się na krawędzi stagnacji. Ciągle jednak dosyć dobrze jest w sektorze usług, gdzie listopadowy PMI zwolnił do 55 pkt. Pierwszy kwartał 2019 r. może przynieść osłabienie konsumpcji, w związku choćby z wyższymi cenami paliw. Komisja Europejska prognozuje jednak, że spowolnienie gospodarcze we Francji powinno być łagodne. O ile w 2018 r. PKB ma wzrosnąć o 1,7 proc., to w 2019 r. o 1,6 proc. Trudno więc mówić o kryzysie.

Polityczne gnicie

O ile skutki gospodarcze protestów żółtych kamizelek powinny być ograniczone, to pod względem politycznym stanowią one spory cios dla Macrona. Sondażowe poparcie dla prezydenta wynosiło na początku listopada zaledwie 26 proc. Mowa cały czas o człowieku, który zaledwie półtora roku wcześniej zdobył 66 proc. głosów w wyborach prezydenckich. Z obecnym poparciem prawdopodobnie nie dostałby się do drugiej tury. Na szczęście dla niego kolejne wybory prezydenckie są zaplanowane dopiero na 2022 r., ale i tak Macron będzie musiał wykonać ogromną pracę, by się liczyć w tym wyścigu. To stawia pod znakiem zapytania reformy gospodarcze, które obiecywał, i jego wielkie plany przebudowy Unii Europejskiej w kierunku głębszej integracji. Zwłaszcza że pozycja jego najbliższej międzynarodowej sojuszniczki, niemieckiej kanclerz Angeli Merkel, również jest mocno osłabiona.

– Uważam, że rząd Francji zapłaci wysoką cenę za nieudolną reakcję polityczną na te protesty. Różnica pomiędzy zglobalizowanymi mieszkańcami miast a zapomnianymi przez polityków mieszkańcami wsi to jeden z głównych czynników populizmu. Protestujący nie są zasadniczo przeciwni podatkom ekologicznym, popierają przejście na bardziej przyjazne dla środowiska rozwiązania, nie są jednak w stanie sprostać podwyżce opłat ekologicznych w sytuacji, gdy żyją od wypłaty do wypłaty. Do tej grupy nie przemawia idea „narodu startupów". Ludzie ci chcą jedynie móc utrzymać się z własnej pracy i poczuć się częścią Francji. To, czy na protestach skorzysta głównie skrajna prawica, czy skrajna lewica, jest jeszcze niejasne, ale jedno jest pewne: to punkt zwrotny dla prezydentury Macrona – przekonuje Dembik.

Macron był w 2017 r. fetowany jako człowiek, który zatrzymał populistyczną falę. Jego miażdżące zwycięstwo nad kandydatką nacjonalistycznej prawicy Marine Le Pen ucieszyło europejski establishment. Odniósł sukces jednak również dlatego, że przedstawił się wyborcom jako polityczny outsider, który będzie w stanie prowadzić skuteczniejszą politykę od swojego socjalistycznego poprzednika, prezydenta Francois Hollande'a. Od tego momentu spora część politycznego czaru Macrona jednak zniknęła. Za kilka lat francuski establishment będzie więc musiał wyciągnąć z kapelusza nową wersję Macrona albo przegra z siłami populistycznymi.

– Gdy nie zgadzamy się już w sprawie podatków, to zwykle we Francji zaczyna się rewolucja – stwierdził Jean-Luc Melanchon, kandydat radykalnej lewicy we francuskich wyborach prezydenckich z 2017 r. Rzeczywiście, najsłynniejsza francuska rewolucja, ta z 1789 r., zaczęła się od sporów dotyczących podatków. A gdy się zaczynała, niemal nikt się nie spodziewał, do czego ona doprowadzi.

– Głosowałam na Macrona w zeszłym roku i czuję się zdradzona. Jestem z tego powodu zła. Byłam w błędzie. Macron to nasz Ludwik XVI i wszyscy wiemy, co się z nim stało. Skończył na gilotynie – powiedziała jedna z uczestniczek protestu żółtych kamizelek.

Gospodarka światowa
EBC skazany na kolejne cięcia stóp
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka światowa
EBC znów obciął stopę depozytową o 25 pb. Nowe prognozy wzrostu PKB
Gospodarka światowa
Szwajcarski bank centralny mocno tnie stopy
Gospodarka światowa
Zielone światło do cięcia stóp
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka światowa
Inflacja w USA zgodna z prognozami, Fed może ciąć stopy
Gospodarka światowa
Rządy Trumpa zaowocują wysypem amerykańskich fuzji i przejęć?