Od dawna nie było w Europie Zachodniej protestów, które by tak mocno przyciągnęły uwagę świata, jak bunt tzw. żółtych kamizelek (franc. gilets jaunes) we Francji. Nie są to protesty rekordowe pod względem frekwencji – w zeszłą niedzielę wyszło na ulice francuskich miast ponad 200 tys. osób. Są też mniej gwałtowne niż zamieszki co jakiś czas wywoływane przez młodych kryminalistów z paryskich przedmieść. Ale mimo to we Francji zapachniało rewolucyjnym nastrojem. Oto bowiem masa zwykłych ludzi, od młodzieży po emerytów, oddolnie się skrzyknęła, by wyrazić swój gniew przeciwko polityce gospodarczej francuskiego rządu i prezydenta Emmanuela Macrona. Tego samego Macrona, który często jest przedstawiany jako technokrata, reformator, zbawca Unii Europejskiej oraz całego globalnego ładu gospodarczego. Oficjalnym powodem buntu była podwyżka podatku na paliwo, oficjalnie motywowana względami ekologicznymi. Tak naprawdę jednak to była tylko kropla, która przelała czarę goryczy.
Do protestów żółtych kamizelek nigdy by nie doszło, gdyby francuskie władze w tak ostentacyjny sposób nie lekceważyły problemów gospodarczych francuskiej prowincji. O ile Paryżowi udaje się (korzystając z nadchodzącego brexitu) pozycjonować się jako wielkie europejskie centrum finansowe i przyciągać ludzi bogatych, to wielu zwykłych Francuzów czuje się zmarginalizowanych przez system.
Podzielony kraj
Pod koniec listopada za jeden litr oleju napędowego płacono we Francji średnio 1,49 euro (6,42 zł). To mniej niż w sąsiedniej Belgii (1,61 euro) czy Włoszech (1,58 euro), ale np. więcej niż w Hiszpanii (1,27 euro). Cena benzyny we Francji wynosiła pod koniec listopada średnio 1,54 euro za litr, ale na początku miesiąca dochodziła do 1,63 euro za jeden litr. Podatki stanowią we Francji około 60 proc. ceny paliwa. Benzyna i diesel są obłożone 20-proc. VAT oraz krajowym podatkiem konsumpcyjnym od produktów energetycznych, w skład którego wchodzi opłata ekologiczna. Ta ostatnia opłata ma zostać podniesiona w styczniu 2019 r. o 6,5 centa za jeden litr w przypadku diesla i o 2,9 centa za jeden litr w przypadku benzyny. Zgodnie z zapowiedziami rządu do podwyżek ma dochodzić każdego roku, tak, by w 2022 r. wysokość podatków ekologicznych dla obu rodzajów paliw wynosiła 78 centów za litr (plus VAT). Uzyskane w ten sposób pieniądze teoretycznie mają zostać przeznaczone na walkę z globalnym ociepleniem, ale spora ich część pójdzie prawdopodobnie na inne cele.
To oczywiście nie jest pierwsza podwyżka podatków dokonana przez administrację Macrona. W styczniu 2018 r. zostały podniesione we Francji składki na ubezpieczenie społeczne oraz m.in. podatek od produktów tytoniowych. (ale jednocześnie Macron zmniejszył podatki dla najbogatszych i planuje zredukować CIT z obecnych 28–33,33 proc. do 25 proc. w 2022 r.). Te podwyżki wpłynęły negatywnie na konsumpcję w minionych kwartałach. Wskaźnik stresu konsumenckiego wykazuje we Francji dodatni poziom po raz pierwszy od września 2014 r. Wielu gorzej zarabiających Francuzów uznało więc, że kolejna podwyżka podatków paliwowych poważnie uderzy w ich siłę nabywczą. I tak rozpoczęły się spontaniczne protesty, początkowo pod postacią blokad dróg (to od odblaskowych żółtych kamizelek noszonych przez uczestników blokad wzięła się nazwa ruchu społecznego).
– Sprowadzenie tego ruchu wyłącznie do protestów przeciw opodatkowaniu przysłoniłoby jednak szerszy kontekst sytuacji. Realnym problemem przyczyniającym się do protestów żółtych kamizelek jest coraz większa różnica pomiędzy miastem a wsią. W ciągu ostatnich 40 lat polityka publiczna Francji koncentrowała się przede wszystkim na pięciu czy sześciu dużych ośrodkach przy całkowitym pominięciu obszarów wiejskich. Mieszkańcy tych regionów tracą dostęp do usług publicznych, są narażeni na rosnące bezrobocie i w coraz większym stopniu pozbawiani są połączeń komunikacyjnych z krajowymi ośrodkami handlowymi – twierdzi Christopher Dembik, dyrektor ds. analiz makroekonomicznych w Saxo Banku.