Wzrost nominalnych zysków firm odpowiadał za 45 proc. wzrostu poziomu cen konsumpcyjnych w strefie euro między I kwartałem 2022 r. a I kwartałem 2023 r. – wyliczyli ekonomiści z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. „Nasze wyniki pokazują, że firmy podniosły ceny końcowe bardziej, niż uzasadniał szok kosztowy, z którym się mierzyły” – napisali w artykule opublikowanym pod koniec czerwca. Te tezy wywołały euforię wśród heterodoksyjnych ekonomistów, którzy od dłuższego czasu mówili o spirali marżowo-cenowej – określanej też mianem „greedflacji” – jako istotnej przyczynie eksplozji cen po pandemii. Wielu z nich triumfowało, że oto coś, co uchodziło za herezję, zyskało aprobatę instytucji, która jest nieomal ucieleśnieniem ortodoksji. Jak sądzili, MFW potwierdził tym samym, że zacieśnianie polityki pieniężnej, główna oręż przeciwko inflacji, było i jest niepotrzebne. Uderza bowiem w rynek pracy, prowadząc do wzrostu bezrobocia lub co najmniej zahamowania wzrostu płac, wskutek czego to pracownicy ponoszą koszty walki z inflacją, choć nie są jej winni (według MFW wzrost płac odpowiadał za około 25 proc. wzrostu poziomu cen konsumpcyjnych w analizowanym okresie). Wiele wskazuje jednak na to, że euforia była przedwczesna. Ekonomiści z Funduszu szybko sprostowali, że taka interpretacja ich wyników jest nieuzasadniona. I podkreślili, że właściwe lekarstwo na nadmierny wzrost cen jest wciąż takie samo.
Ręczne sterowanie
Teza o „greedflacji”, czyli inflacji napędzanej przez chciwość firm, które wykorzystały szok surowcowy do podwyższenia cen bardziej, niż to było uzasadnione, zyskała sporą popularność na długo przed publikacją artykułu MFW, który rzekomo ją potwierdza. Spora w tym zasługa Isabelli M. Weber, ekonomistki z Uniwersytetu Massachusetts Amherst, która o nadzwyczajnej sile przetargowej firm po pandemii mówi od początku obecnego epizodu inflacyjnego – choć trzeba zastrzec, że wnioski z jej badań również są nadinterpretowane, a sama Weber od terminu „greedflacja” zdecydowanie się odcina, mówiąc jedynie o „inflacji sprzedawców”.
Rządy niektórych państw podjęły już nawet działania, aby zjawisko to ukrócić. Najlepszym przykładem jest Francja, gdzie z początkiem lipca 75 największych producentów żywności miało obniżyć ceny setek produktów. Jeśli tego nie zrobią, muszą się liczyć z karami. Takie ultimatum postawił im minister finansów Bruno Le Maire, oburzony tym, że żywność w sklepach wciąż drożeje, chociaż surowce rolne i energetyczne na globalnym rynku tanieją – nie tylko względem szczytów cenowych, ale często też w ujęciu rok do roku. W Wielkiej Brytanii politycy wezwali na dywanik szefów największych sieci handlowych, aby wytłumaczyli ich politykę cenową i przełożenie na inflację. Już w 2022 r., po agresji Rosji przeciwko Ukrainie, w wielu krajach świata wprowadzono ograniczenia cen gazu i energii i/lub podatek od nadzwyczajnych zysków ich producentów. W Niemczech doradzała przy tym sama Weber.
O roli zysków firm w rozkręceniu inflacji coraz częściej mówią też przedstawiciele banków centralnych, w tym Europejskiego Banku Centralnego i Rezerwy Federalnej. Teoria o „zyskflacji” ma zwolenników nawet w Narodowym Banku Polskim. Prezes tej instytucji prof. Adam Glapiński na czerwcowej konferencji prasowej powiedział, że mamy w Polsce do czynienia ze spiralą „marż i cen”.
Nie widać siły monopoli
Badania MFW potwierdzają, że wzrost zysków firm miał istotne znaczenie dla wzrostu cen w strefie euro. W odniesieniu do USA do zbliżonych wniosków prowadzą opublikowane w maju wyniki badań oddziału Rezerwy Federalnej w Kansas. W Polsce podobne ćwiczenie wykonali z kolei analitycy z banku Citi Handlowy. Jak wyliczyli, około 70 proc. wzrostu deflatora PKB (to jedna z miar wzrostu cen w gospodarce) w 2022 r. można przypisać wyższym zyskom jednostkowym. Ale z żadnego z tych badań nie wynika, że mieliśmy do czynienia z „greedflacją”. Nie ma bowiem dowodów na to, że przedsiębiorstwa podwyższyły też marże. W Polsce średnia rentowność w ujęciu księgowym (stosunek zysku do obrotów firmy), jak się wydaje, na przestrzeni 2021 i 2022 r. rzeczywiście wzrosła, ale sytuacja była mocno zróżnicowana sektorowo. Co ważniejsze, jak podkreślają ekonomiści z mBanku w czwartkowej analizie, tak rozumiana rentowność nie mówi wiele o polityce cenowej firm, tzn. o tym, na ile zwiększyły one marże rozumiane jako procentowy narzut na koszty jednostkowe. A to zmiany tak zdefiniowanej rentowności firm byłyby przejawem „greedflacji”, tzn. wykorzystania przez firmy okoliczności, aby się wzbogacić.