Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, płace w budżetówce w 2011 r. wzrosną jednak tylko o stopień inflacji, czyli realnie każdy pracownik sektora budżetowego otrzyma wynagrodzenie takie jak w tym roku.
Ekonomiści uważają, że w sytuacji, gdy grozi nam naruszenie konstytucyjnego progu 60 proc. długu w relacji do PKB, a przyszłoroczny deficyt budżetowy będzie tak duży jak tegoroczny, płace powinno się zamrozić.
Dlaczego rząd tego nie robi, skoro Francja, Wielka Brytania, Węgry już taki zamiar ogłosiły, a Hiszpanie zapowiedzieli nawet 5-proc. obniżkę? – Bo oni muszą, a my nie – odparł wiceminister finansów Ludwik Kotecki.Specjaliści wskazują, że przed wyborami parlamentarnymi politycy boją się zaproponować radykalne rozwiązanie. Realne zamrożenie płac i tak nie spodoba się pracownikom.
– Podczas obrad Komisji Trójstronnej chcemy zaproponować rządowi podwyżki na 2011 r. dla pracowników budżetówki sięgające 5,3 proc. – zapowiedział Zbigniew Kruszyński z prezydium „Solidarności”. – 1,3 proc. to wyrównanie za 2010 rok, ponieważ okazało się, że inflacja zamiast planowanego 1 proc. sięgnie około 2,3 proc. Kolejne 2,5 proc. to prognozowany poziom inflacji na 2011 rok, zaś 1,5 proc. to połowa szacowanego wzrostu PKB.
Kruszyński nie wyobraża sobie, aby mogło być inaczej, ponieważ nie można zubażać grup i tak zarabiających bardzo mało. – Dochodzą do nas głosy o wzroście tylko na poziomie inflacji, a nawet o zamrożeniu płac, jednak my będziemy negocjować – mówi związkowiec. – Skoro rząd liczy, że popyt będzie pobudzał gospodarkę, to musi zapewnić pieniądze Polakom, aby mieli z czego robić zakupy i wydawać złotówki na usługi.