Wczoraj nie otrzymali ich członkowie Komisji Trójstronnej (która do 15 lipca miała ustalić poziom płacy minimalnej, a do 20. skalę podwyżek).
Według wstępnych założeń PKB ma w przyszłym roku rosnąć w tempie 3,5 proc., a inflacja w tempie 2,5 proc. Poziom deficytu nie jest znany. Wiceminister finansów Ludwik Kotecki deklarował, że będzie on niższy niż 52,2 mld zł zaplanowane na ten rok.
Zdaniem ekonomistów powinien wynieść najwyżej 35 mld zł. – Pożądane byłoby ograniczenie go o więcej niż 1 pkt proc., planowany w programie konwergencji – mówi Maciej Reluga, główny ekonomista Banku Zachodniego WBK. – Problem w tym, że przy braku dodatkowych działań może to być trudne, chociażby dlatego że od początku roku rząd obniżył prognozę wzrostu PKB do 3,5, z 4,5 proc. Dodatkowym problemem dla budżetu mogą być wydatki związane z powodzią.
Także Michał Dybuła z BNP Paribas jest sceptyczny co do możliwości szybkiego ograniczania deficytu. – Ważne jest to, co rząd ukryje poza budżetem, dlatego trzeba patrzeć na wynik całego sektora, a ten moim zdaniem wyniesie 6,5 proc., czyli 96 mld zł – mówi ekonomista. Według Dybuły jest mało prawdopodobne, że rząd podejmie reformy czy podniesie podatki, bo wtedy Platforma Obywatelska na pewno przegra wybory, a jeśli nic nie zrobi, ma większe szanse na uniknięcie klęski.
– Już w programie konwergencji rząd założył, że zmiany będą niewielkie, i trudno oczekiwać, że będzie inaczej. Oczywiście istnieje ryzyko ukarania nas za to przez rynki finansowe, ale strach przed utratą elektoratu zwycięży – mówi Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC.