Usłyszeliśmy za to skrót programu oszczędnościowego rządu, który zwiększyć ma wiarę inwestorów w Polskę.

Zgodnie z oczekiwaniami szef rządu przyznał, że kraj czekać mogą chude lata. Zaapelował do społeczeństwa o „zrozumienie bez entuzjazmu" dla redukcji ulg podatkowych i wydłużenia emerytur. To już taki paradoks polskiej demokracji, że połowa społeczeństwa dowiaduje się, że pracować będzie dłużej o siedem lat nie z programu wyborczego, ale chwilę po wyborach.

Zmiany w podatkach zaproponowane przez Tuska – pomijając drenaż KGHM – nie zaskakują, i trzeba przyznać, że likwidowane są najmniej potrzebne przywileje. Warto jednak pamiętać, że obniżenie składki rentowej kilka lat temu nakręciło popyt wewnętrzny. Można zastanawiać się, jak powrót do większych obciążeń wpłynie na zakupy Polaków w czasie perturbacji na rynkach.

Równolegle pojawiły się słowa o deregulacji, odchudzeniu administracji i skróceniu procedur sądowych. Tu premier nie był już zbyt konkretny. Ważne jednak, gdyby rząd w całej walce z kryzysem nie zapomniał, że oprócz większej ściągalności składek i podatków trzeba zadbać o interesy przedsiębiorców. Zwłaszcza że dłuższy wiek emerytalny może utrudnić tworzenie nowych miejsc pracy.

Szef rządu stwierdził, że przedstawiony program „to tak naprawdę pierwszy etap". Dobrze, że wreszcie zdecydował się na szczerość wobec społeczeństwa. Pytanie, czy to, co zaproponował, wystarczy, aby obniżyć państwowy dług.