Początek nowego tygodnia był dla złotego równie udany jak zakończenie minionego. W ciągu dwóch dni polska waluta umocniła się wobec euro o ponad 2 proc., najbardziej od początku czerwca, gdy rozpoczynała się jej aprecjacja. Wczoraj za euro chwilami było trzeba zapłacić mniej niż 4,03 zł, najmniej od roku. W efekcie, jak zauważył główny analityk walutowy DM BOŚ Marek Rogalski, niedawne poziomy wsparcia dla tej pary walutowej, takie jak 4,065 i 4,085 zł za euro, stały się dziś oporami dla osłabienia złotego.
Większość analityków sądzi jednak, że te opory zostaną przebite. Średnio oceniają, że pod koniec kwartału za euro zapłacimy 4,21 zł. Wprawdzie wraz z aprecjacją złotego obniżali tę prognozę – np. na początku lipca sądzili, że będzie to 4,30 zł – ale dalsze rewizje są mało prawdopodobne.
– Dobre nastroje na rynkach finansowych sprzyjały ostatnio wszystkim walutom państw rozwijających się, w tym złotemu. Gdyby te nastroje się utrzymały, kurs euro mógłby spaść poniżej 4 zł – wskazuje w rozmowie z „Parkietem" Thu Lan Nguyen, analityk walutowa z Commerzbanku. Ale szybko zaznacza, że optymizm na rynkach finansowych to wyraz wygórowanych oczekiwań, że Europejski Bank Centralny znajdzie sposób na zażegnanie kryzysu. – Sądzimy, że EBC rozczaruje inwestorów, a wówczas złoty się osłabi – dodaje.
Bezpieczne tylko obligacje
Tego samego zdania jest Esther Law, analityk walutowa w Societe Generale. – Siła złotego ma związek z czynnikami globalnymi, a nie z sytuacją w Polsce – wskazuje.
– Polska nie jest wprawdzie postrzegana jako tak ryzykowna jak Turcja czy Węgry, ale w chwili wzrostu apetytu na ryzyko inwestorzy kupują złotego, bo jest bardziej płynny niż inne waluty regionu – zauważa. Law przyznaje, że Polska jest przez inwestorów coraz częściej traktowana jako bezpieczna przystań dla inwestorów szukających schronienia przed kryzysem w strefie euro, ale zaznacza, że dotyczy to polskich obligacji, a nie waluty, a notowania tych klas aktywów nie muszą iść w parze.