Kiedy myślimy o tym, co napędza wzrost krajowej gospodarki, niemalże natychmiast pojawiają się dwie atrakcyjne opcje. Od wielu już lat przekonywaliśmy się, że zarówno w trudnych chwilach, jak i w okresach lepszej koniunktury, mogliśmy liczyć na polskich eksporterów. Rosnący wolumen eksportu wspierał wzrost PKB. Jednocześnie coraz częstsza obecność polskich firm na najbardziej wymagających rynkach z jednej strony i coraz bardziej egzotycznych z drugiej, przekonywała nas o rosnącym znaczeniu gospodarki w światowym handlu. Ostatnio jednak na lidera PKB w coraz większym stopniu wysuwają się inwestycje, co nie jest specjalnie zaskakujące przy ich dwucyfrowej dynamice wzrostu. Trudno się tym martwić, jednak zarówno nakłady inwestycyjne, jak i eksport, mają wspólną wadę – są bardzo zmienne i mogą stać się ciężarem, choć dziś „niosą" gospodarkę. W ich cieniu pozostaje konsumpcja prywatna, dotąd wypadająca poniżej potencjału. Jest jednak wiele powodów, by spodziewać się zmiany i oczekiwać, że to właśnie zakupy gospodarstw domowych będą przyciągać uwagę w najbliższych kwartałach.
Zdrowa konsumpcja potrzebuje spełnienia warunków, pośród których prominentną pozycję zajmuje wzrost siły nabywczej. A ta rośnie szybko przynajmniej z kilku powodów. Wzrost zatrudnienia, choć może nie imponujący, jest już trwałym elementem rzeczywistości gospodarczej. W połączeniu z rosnącym przeciętnym wynagrodzeniem dał roczny wzrost funduszu wynagrodzeń na poziomie blisko 5 proc. w I kwartale. Wypłaty świadczeń, choć rosną nieco wolniej, także zapewniają solidne źródło finansowania przyrostu spożycia. Do tego dochodzą mające coraz większe znaczenie w portfelach Polaków dochody z innych źródeł – najmu czy praw autorskich. Nominalny wzrost dochodów zachodzi w warunkach inflacji o strukturze bardzo sympatycznej z punktu widzenia konsumenta. Malejące ceny żywności i paliw zostawiają na koniec każdego miesiąca wolną kwotę w portfelu Kowalskiego, którą może przeznaczyć na dodatkowe zakupy. Ten jednak na razie z jakichś przyczyn tego nie robi i spożycie prywatne wzrosło w I kwartale o 3,1 proc. rok do roku – sporo, lecz w porównaniu ze wzrostem PKB, umiarkowanie.
Konsumpcji wydaje się także sprzyjać sytuacja na rynkach finansowych, przede wszystkim niskie nominalne stopy procentowe. Konia z rzędem temu, kto przy stopie na poziomie 2 proc. rocznie potrafi przekonać dziecko do walorów oszczędzania, szybkie zakupy wydają się w tych warunkach bardziej pociągającą opcją. Dla tych zaś, którzy niedostateczne zasoby własne chcieliby wesprzeć pożyczką lub kredytem, sytuacja jest niemalże wymarzona. Oprócz niskiego oprocentowania wspomnijmy tu systematyczne, według badań NBP, rozluźnianie kryteriów przyznawania kredytów konsumpcyjnych przez banki, za wyjątkiem kredytów na nieruchomości. I choć przyszłe zmiany stóp zapewne podniosą ich poziom, to zarówno analitycy jak i rynki finansowe nie mają wątpliwości: koszty finansowania będą niskie w porównaniu z historycznymi jeszcze przez lata. Lecz potencjalni kredytobiorcy zdają się tego nie dostrzegać i dynamikę wzrostu wartości kredytów dla osób prywatnych, mimo poprawy, trudno uznać za imponującą.
Do pewnego stopnia niższa dynamika konsumpcji niż PKB jest uzasadniona fazą cyklu koniunkturalnego, bo przyspieszenie wzrostu PKB zazwyczaj z opóźnieniem „ciągnie" spożycie. Jednak czas trwania tej sytuacji trudno uznać za typowy – konsumpcja rośnie wolniej niż PKB od 22 kwartałów. Obejmuje to także okres ostatniego spowolnienia gospodarczego, podczas którego zwykle sytuacja się odwraca i spożycie wyprzedza PKB. To każe doszukiwać się dodatkowych przyczyn – pośród nich niemałą rolę gra stale podsycana niepewność.
Powodów do obaw tłumiących chęć zakupów mieliśmy w ostatnich latach aż nadto, zarówno w kraju, jak i za granicą. Słowo „kryzys" wciąż dociera do naszych uszu z różnych źródeł i tylko zmieniają się dołączane doń przymiotniki: finansowy, grecki... Dodajmy jeszcze grający w zupełnie innej lidze, lecz może nawet bardziej niepokojący, kryzys za wschodnią granicą. Stopa bezrobocia, choć systematycznie spadała, nadal pozostawała na tyle wysoka, że poczucie zagrożenia utratą pracy było realne. Zaczęły jednak pojawiać się sygnały ustępowania niepewności i brakujący element układanki „wysoki wzrost konsumpcji" wydaje się powoli wchodzić na swoje miejsce.