Takie dane opublikował w środę GUS. Potwierdzają one obraz, który wyłaniał się z wtorkowych danych o bilansie płatniczym: polski eksport hamuje. W samym lipcu zanotował nawet spadek wartości o 0,7 proc. rok do roku, po wzroście o 11,4 proc. w czerwcu.
Jeszcze szybciej hamuje import. W okresie od stycznia do końca lipca do Polski sprowadzono towary o wartości 100,4 mld zł. To oznacza spadek w ujęciu rok do roku o 1,4 proc. W pierwszej połowie roku roczna dynamika importu też była już ujemna, ale nieznacznie, wynosiła -0,2 proc.
Lipcowy spadek eksportu to w zgodnej ocenie ekonomistów zjawisko jednorazowe. – Kluczowym czynnikiem, który spowodował obniżenie się dynamiki eksportu i importu w lipcu, był niekorzystny układ kalendarza oraz przesunięcie części wakacyjnych przestojów w sektorze motoryzacyjnym z sierpnia na lipiec – tłumaczą eksperci banku PKO BP. Jak dodają, w sierpniu wyniki handlu zagranicznego powinny być już wyraźnie lepsze.
Część ekonomistów obawia się jednak, że nawet jeśli sprzedaż zagraniczna wróci na ścieżkę wzrostu, to będzie się zwiększała niemrawo. – Niepokojący jest nie tyle lipcowy spadek eksportu, ile trend. Tempo wzrostu eksportu systematycznie spada, chociaż złoty jest na bardzo atrakcyjnym poziomie z perspektywy konkurencyjności polskich przedsiębiorstw. Ewidentnie więc są jakieś problemy z popytem – tłumaczy „Parkietowi" Marcin Mazurek, ekonomista z mBanku. – Nie oczekiwałbym wyraźnego przyspieszenia w eksporcie, bo warunki międzynarodowe są niesprzyjające – dodaje.
Tymczasem dobra sytuacja na rynku pracy, w połączeniu z programem 500+, sprzyjają wzrostowi importu. – Istnieje ryzyko, że w najbliższych kwartałach handel zagraniczny nie będzie wspierał tempa wzrostu gospodarki – wskazuje Mazurek. GS