Pięć lekcji z najnowszej ekonomii

Ekonomia to nauka bez praw. Żelazne, jak się zdaje, zależności łamią się jak zapałki, a niezawodne łańcuchy przyczynowo-skutkowe pękają jak baloniki. Oto kilka tegorocznych niespodzianek.

Aktualizacja: 24.12.2017 10:02 Publikacja: 24.12.2017 07:00

Pięć lekcji z najnowszej ekonomii

Foto: Bloomberg

1. Cykl jest ważniejszy, niż polityka

- Donald Trump swoimi protekcjonistycznymi zapędami pogrzebie dobrą koniunkturę w globalnym handlu, a może nawet rozpęta „wojnę handlową", zwłaszcza z Chinami! Negocjacje w sprawie brexitu wywołają w Wielkiej Brytanii ogromną niepewność wśród firm i konsumentów, wpędzając tamtejszą gospodarkę w recesję. Wybory prezydenckie we Francji i parlamentarne w Niemczech wyniosą do władzy populistów, którzy zburzą europejski ład. Konfrontacyjna postawa rządu PiS wobec Brukseli popsuje klimat inwestycyjny w Polsce i zahamuje napływ inwestycji zagranicznych. To tylko czubek góry politycznych strachów, która miała przytłaczać w tym roku gospodarkę i rynki finansowe. Ale gospodarka nie dała się stłamsić. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa globalny PKB powiększył się w 2017 r. najbardziej od 2011 r. – Co więcej, wolumen światowego handlu po kilku latach przerwy zwiększył się bardziej niż PKB – zauważył Jarosław Janecki, główny ekonomista banku Societe Generale w Polsce. Dlaczego tak się stało? Część spośród zagrożeń natury politycznej po prostu się nie zmaterializowała. Ale też inaczej niż w poprzednich latach w tym roku w przyzwoitym tempie rozwijały się wszystkie duże gospodarki, zarówno dojrzałe, jak i wschodzące. Taka zsynchronizowana w skali świata ekspansja jest w dużej mierze impregnowana na polityczne zawirowania.

2. Krzywa Phillipsa jest płaska

- Spadek bezrobocia poprawia pozycję negocjacyjną pracowników i w ten sposób przyczynia się do przyspieszenia wzrostu płac. Wobec rosnących kosztów pracy, firmy podwyższają ceny swoich towarów i usług. Można więc oczekiwać, że im niższe będzie bezrobocie, tym wyższa będzie inflacja. Tę teoretyczną zależność ilustruje tzw. krzywa Phillipsa, od nazwiska ekonomisty, który dostrzegł ją w latach 50. XX w. Co do tego, czy zależność ta jest ekonomicznym prawem, naukowcy spierają się co najmniej od lat 70., gdy pojawiła się stagflacja: wysoka inflacja, której towarzyszyły anemiczny wzrost gospodarczy i wysokie bezrobocie. Później jednak realia znów zaczęły przystawać do teorii i do dziś sytuacja na rynku pracy uchodzi za jedną z głównych determinant inflacji bazowej (nie obejmującej cen energii i żywności). Ostatnio jednak krzywa Phillipsa najwyraźniej stała się stała się prostą – równoległą do osi poziomej. W Polsce stopa bezrobocia jest rekordowo niska, w listopadzie wyniosła 6,5 proc. W tym czasie inflacja bazowa wyniosła 0,9 proc. rok do roku. Dla porównania boom na rynku pracy, który zakończył się w 2008 r., sprowadził stopę bezrobocia do 8,8 proc., ale inflację bazową podbił do niemal 3 proc. Wtedy jednak nominalne płace w sektorze przedsiębiorstw rosły w tempie dwucyfrowym, w tym roku zaś średnio w tempie 5,5 proc. rok do roku. – To nie jest zjawisko unikalne dla Polski i innych krajów regionu. Wiele gospodarek dojrzałych, w tym USA, ma bezrobocie bliskie historycznych minimiów i jednocześnie niską inflację – podkreśla Janecki.

Hipotez tłumaczących spłaszczenie się krzywej Phillipsa jest wiele. Jedna z nich głosi, że globalizacja i malejące w wielu gospodarkach uzwiązkowienie sprawiają, że przy danym poziomie bezrobocia pozycja negocjacyjna pracowników jest słabsza, niż była w przeszłości. Dodatkowo pomimo dobrej koniunktury na rynku pracy wiele osób wciąż obawia się bezrobocia. Według Eurobarometru 25 proc. obywateli UE uważa, że jest to w ich kraju największy problem. Inną kwestią jest, że nawet gdyby dynamika płac reagowała na zmiany bezrobocia tak, jak dawniej, słabsze może być jej przełożenie na inflację. – Globalizacja i postęp technologiczny (rozwój handlu przez internet, porównywarki cen – red.) zmieniają oblicze konkurencji. W efekcie przedsiębiorstwa mogą traci zdolność do kształtowania cen nawet blisko szczytu cyklu koniunkturalnego – tłumaczy Marcin Mazurek, starszy ekonomista w mBanku.

3. Polak potrafi nalać z pustego?

- Z pustego, jak głosi przysłowie, nawet Salomon nie naleje. Zdaje się jednak, że tę zdolność posiada niejeden polski przedsiębiorca. Coraz więcej firm alarmuje, że niedobór pracowników jest dla nich poważną barierą rozwoju. Przykładowo, według badań KE w przemyśle przetwórczym ten problem zgłasza rekordowe 42 proc. polskich firm, dwukrotnie więcej, niż jeszcze dwa lata temu. Odsetek ten jest wyższy tylko w dwóch krajach UE. Biorąc pod uwagę starzenie się ludności w Polsce i rekordowo niską stopę bezrobocia, nie ma w tym nic dziwnego. Jak jednak wyjaśnić to, że jednocześnie zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw rośnie w tempie ponad 4 proc. rocznie, niemal tak samo szybko, jak we wspomnianych latach 2007–2008 r., a płace rosną wolniej, niż w innych krajach, w których firmy zgłaszają podobny niedobór rąk do pracy?

Być może jednak rynek pracy wcale nie jest jeszcze pusty. Taką tezę stawiają m.in. ekonomiści NBP. Według nich stopa bezrobocia w Polsce może sięgać nawet 25 proc., jeśli uwzględni się wszystkich luźno związanych z rynkiem pracy. Chodzi o ludzi, którzy formalnie są bierni zawodowo (nie pracują i nie szukają pracy), ale mogą się w pewnych warunkach zaktywizować (na marginesie: gdyby brać pod uwagę taką definicję stopy bezrobocia, być może krzywa Phillipsa odzyskałaby dawny kształt). Dlaczego więc firmy tak narzekają? Zdaniem Rafała Beneckiego, głównego ekonomisty ING Banku Śląskiego, w Polsce do niedawna tak powszechne były pozakodeksowe formy zatrudnienia (tzw. śmieciówki), że wiele przedsiębiorstw przyzwyczaiło się, że nie trzeba pracownikom zbyt wiele oferować. To się zmienia, co dla pracodawców jest szokiem. Z kolei Joanna Tyrowicz, ekonomistka z ośrodka badawczego GRAPE, uważa, że im więcej pracowników rekrutują firmy, tym częściej stykają się z problemem zapełnienia wakatu, nawet jeśli prawdopodobieństwo takich trudności w przeliczeniu na wakat jest takie, jak dawniej.

4. Baza nie zawiaduje gospodarką

- II połowa mijającego roku miała przynieść spowolnienie wzrostu wydatków konsumpcyjnych gospodarstw domowych. Ankietowani przez „Parkiet" przed rokiem ekonomiści przeciętnie oczekiwali, że wydatki te zwiększą się w 2017 r. o 3,7 proc., po 3,9 proc. w 2016 r. (w chwili, gdy formułowali te prognozy, dynamikę konsumpcji w 2016 r. oceniali również na 3,7 proc.). Najwięksi optymiści spodziewali się wyniku na poziomie 4,1 proc. Konsumenci mieli jednak inne plany. W pierwszych trzech kwartałach 2017 r. zwiększyli swoje wydatki o 4,7 proc. rok do roku. Ta różnica między prognozami ekonomistów a rzeczywistością okazała się główną przyczyną niedoszacowania przez nich tegorocznego tempa wzrostu PKB, które przewyższyło 4 proc., zamiast wynieść 3,3 proc.

Z czego wynikała ta pomyłka? Większość ekonomistów przyjęła, że choć program 500+ trwale wpłynie na poziom dochodów gospodarstw domowych, to na ich dynamikę będzie wpływał tylko przez jakiś czas. Wydawało się, że po roku od chwili, gdy wypłaty świadczeń na dzieci ruszyły na dobre (mniej więcej w czerwcu 2016 r.), baza odniesienia dla porównań dochodów i wydatków rok do roku będzie już wysoka, co ujemnie wpłynie na roczne tempo ich wzrostu. Można wprawdzie argumentować, że ten efekt rzeczywiście wystąpił, tylko został przysłonięty przez wzrost dochodów gospodarstw domowych z pracy, który okazał się wyższy, od oczekiwań. Ale są też dobre powody, aby sądzić, że wpływ 500+ na dynamikę konsumpcji utrzymał się dłużej niż rok. W pierwszej kolejności gospodarstwa domowe wykorzystywały zwiększone dochody do spłaty zobowiązań, dopiero później zaczęły więcej wydawać, a wciąż jeszcze nie zaczęły na dobre korzystać ze zwiększonej dzięki świadczeniom na dzieci wiarygodności kredytowej. Wydaje się więc, że większość ekonomistów przeceniła znaczenie „efektu bazy". W 2017 r. nie doszło też zresztą do zdecydowanego odbicia inwestycji, na co można było liczyć w związku z niską w tym przypadku bazą odniesienia. – W polskiej, bazowej szkole ekonomii cykl nie ma szans się rozwinąć, bo każde przyspieszenie generuje wysoką bazę, która powinna powodować spowolnienie – żartuje Marcin Mazurek.

5. Stopy procentowe nie rządzą rynkiem walutowym

- Na przełomie 2016 i 2017 r. ankietowani przez „Parkiet" ekonomiści przeciętnie oczekiwali, że dziś za dolara będziemy płacili 4 zł, a więc mniej więcej tyle, ile wtedy. Był to przejaw powszechnych na rynku finansowym oczekiwań, że amerykańska waluta będzie zyskiwała wobec większości innych, podobnie jak to się działo w latach 2015–2016, a nawet jeśli nie, to na pewno nie będzie traciła. Słowem kluczem był dysparytet. Amerykański bank centralny począwszy od 2016 r. normalizuje politykę pieniężną, podczas gdy Europejski Bank Centralny, Bank Japonii, Bank Anglii i wiele innych banków centralnych albo wciąż ją łagodzą albo nie widzą żadnego powodu, aby ją zmieniać. Po wygranej Trumpa w wyborach prezydenckich w USA w listopadzie 2016 r. na rynkach finansowych powszechnie przyjmowano, że pobudzi on amerykańską gospodarkę, wskutek czego Fed będzie musiał normalizację polityki pieniężnej przyspieszyć. Narastająca różnica (wspomniany dysparytet) w poziomie stóp procentowych między USA a innymi krajami przemawiała właśnie za siłą dolara. Zdaniem Paula Donovana, głównego ekonomisty UBS Wealth Management, ten mechanizm rzecz jasna zadziałał, ale został przysłonięty przez inne. Pod koniec 2016 r. nikt nie oczekiwał, że gospodarka strefy euro rozpędzi się najbardziej od dekady. Nikt więc nie oczekiwał też, że Europejczycy zaczną więcej wydawać, a mniej oszczędzać. – Oszczędzanie oznacza często kupowanie obligacji, w tym amerykańskich, z kolei konsumowanie polega na kupowaniu samochodów, wśród których większym wzięciem cieszą się Volkswageny i BMW niż Fordy – tłumaczy „Parkietowi" Donovan. To jednak oznacza, że dysparytet stóp procentowych nie jest kluczową siłą determinującą kursy walut. Zdaniem Donovana, znaczenie tego czynnika w ostatnich latach nawet spadło. W tym świetle łatwiej też zrozumieć, że kurs korony czeskiej w złotych jest dziś mniej więcej taki sam, jak przed rokiem, choć Narodowy Bank Czech w minionym półroczu dwa razy podwyższył stopy procentowe, a prezes Narodowego Banku Polskiego konsekwentnie sygnalizuje, że nie zmieni stóp przez cały 2018 r.

[email protected]

Gospodarka krajowa
NBP w październiku zakupił 7,5 ton złota
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka krajowa
Inflacja w listopadzie jednak wyższa. GUS zrewidował dane
Gospodarka krajowa
Stabilny konsument, wiara w inwestycje i nadzieje na spokój w otoczeniu
Gospodarka krajowa
S&P widzi ryzyka geopolityczne, obniżył prognozę wzrostu PKB Polski
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka krajowa
Czego boją się polscy ekonomiści? „Czasu już nie ma”
Gospodarka krajowa
Ludwik Kotecki, członek RPP: Nie wiem, co siedzi w głowie prezesa Glapińskiego