Co powiedzieć o firmie, która tnąc koszty pozbywa się doświadczonych i kreatywnych pracowników, a jednocześnie zatrudnia mnóstwo nowych ludzi, którzy zajmują się głównie „przekładaniem papierków” na stanowiskach o ładnych, anglojęzycznych nazwach? A co jeśli ta spółka oszczędza na płacach niezbędnych specjalistów, a jednocześnie przyznaje ogromne premie członkom swojego zarządu? Co jeśli owa firma traci swoją innowacyjność i oferuje produkty o coraz gorszej jakości, ale rośnie w wyniku bezsensownych przejęć i poprawia sobie wyniki za pomocą sztuczek księgowych? Dla wielu ludzi to symptomy kryzysu oraz sygnały ostrzegawcze, wskazujące, że należy trzymać się z daleka od tak zarządzanej spółki. Dawniej, przed globalnym kryzysem finansowym z lat 2007-2008, część z tych cech była jednak traktowana przez inwestorów jako dowód na to, że spółka jest zarządzana przez „nowoczesnych menedżerów”, którzy „dbają przede wszystkim o interesy akcjonariuszy”. Takiego stylu zarządzania uczyli się menedżerowie z całego świata. Naśladowali oni filozofię Jacka Welcha, prezesa koncernu General Electric w latach 1981-2001. Welch został w 1999 r. uznany przez magazyn „Fortune” za „menedżera stulecia”. Obecnie coraz częściej postrzega się go oraz jego naśladowców, jako ludzi, którzy wypaczyli kapitalizm i wepchnęli gospodarki Zachodu w kryzys.
Neutronowy Jack
General Electric był nie tylko koncernem, który budował potęgę Ameryki. Był również siłą kształtującą styl życia mieszkańców uprzemysłowionego Zachodu. Spółka ta powstała w 1892 r., a jej współzałożycielem był Thomas Edison. To ona elektryfikowała USA i tworzyła trendy w branży AGD, popularyzując m.in. tostery, odkurzacze, lodówki, radioodbiorniki i telewizory. To ona była też jednym z pionierów w produkcji silników odrzutowych i formowalnych tworzyw sztucznych. GE była także jedną z pierwszych amerykańskich firm zapewniających pracownikom plany emerytalne, ubezpieczenie zdrowotne i udział w zyskach. Spółki z Doliny Krzemowej tworzące dla pracowników kampusy korporacyjne połączone z przestrzeniami do rekreacji też miały swojego prekursora w GE, która swój kampus stworzyła już w 1913 r. GE była tak dobra dla swoich pracowników, że nazywano ją „Generous Electric”, czyli „Hojną Electric”. To się jednak zaczęło zmieniać w latach 70., a bezpowrotnie odeszło w przeszłość po tym jak w 1981 r. prezesem GE został Jack Welch.
Welch (ur. 1935 r.) pracował w GE od 1960 r. Piął się tam szybko po szczeblach kariery i nawet nie zaszkodził mu to, że jego metody zarządzania przyczyniły się do poważnego incydentu dotyczącego bezpieczeństwa – wybuchu, który zniszczył jedną z fabryk. W 1968 r. był już szefem działu tworzyw sztucznych, gdzie – dzięki zdolnościom podległych mu naukowców - osiągał bardzo dobre wyniki. W 1977 r. znalazł się w gronie sześciu najwyższych rangą tego koncernu. To, że cztery lata później został prezesem, było wynikiem m.in. tego, że szukano na to stanowisko agresywnego menedżera, który mógłby dobrze poradzić sobie z japońską konkurencją. Welch skutecznie przekonywał, że poprawi wydajność w firmie i doprowadzi do tego, że kurs jej akcji będzie mocno zyskiwał w nadchodzących latach. – Wszyscy byli w szoku, gdy Jack dostał tę posadę – stwierdził Ken Langone, wieloletni członek zarządu GE i zarazem założyciel sieci Home Depot.
Welch zaczął swoje rządy w GE od ostrych cięć zatrudnienia. O ile w 1980 r. spółka zatrudniała 411 tys. ludzi, to do końca 1982 r. zwolniła 35 tys. osób. W kolejnym roku pozbyła się jeszcze 37 tys. „Welch wyrzucał operatorów maszyn, którzy budowali elektrownie w Schenectady w stanie Nowy Jork i robotników montujących zmywarki w Louisville w stanie Kentucky. (...) Społeczności, które kiedyś kwitły dzięki GE, za Welcha zaczęły obumierać” – napisał David Gelles w książce „Człowiek, który zniszczył kapitalizm”. Welch wyznaczył dla GE cel, by zwalniać co roku 10 proc. pracowników, uznanych za tych, którzy osiągają najsłabsze wyniki. Zwalniał też jednak pracowników wzorowych, których po prostu nie lubił. Mocno też postawił na outsourcing. Uznał, że GE zamiast prowadzić własne stołówki czy drukarnie powinna zlecać jak najwięcej usług firmom zewnętrznym. Był również wielkim zwolennikiem przenoszenia zakładów pracy z USA do krajów o tańszej sile roboczej takich jak Meksyk czy Brazylia. Wprowadzone przez niego zmiany sprawiły, że GE przestała być koncernem poświęcającym dużo uwagi zatrzymywaniu u siebie wysoko wykwalifikowanych pracowników. „Lojalność w GE zaczęto liczyć w godzinach” – skarżył się jeden z menedżerów tej spółki. Welch dostał przydomek „neutronowy Jack”. Porównywał on go do bomby neutronowej, zabijającej ludzi silnym promieniowaniem, a nie niszczącej budynków. Fabryki GE likwidowane przez Welcha sprawiały bowiem wrażenie dotkniętych eksplozją bomby neutronowej – ludzie zniknęli, a zostały ściany.