Sytuacja wygląda więc znacznie lepiej, niż w uznawanym za dobry 2017 r. Wtedy po pięciu miesiącach mieliśmy niewielki deficyt. W ustawie budżetowej na ten rok rząd zapisał dopuszczalny deficyt na poziomie nieco ponad 25 mld zł. Ciągle więc jesteśmy daleko od tej kwoty.
Znacznie lepiej niż przed rokiem wyglądają wpływy do kasy państwa z najważniejszego źródła budżetowych pieniędzy, czyli z VAT. Po pięciu miesiącach tego roku sięgnęły 107 mld zł (brutto, czyli bez odliczenia zwrotów VAT podatnikom). Na koniec maja 2017 r. budżet miał z VAT niespełna 99 mld zł. Teraz pieniędzy z tego tytułu jest więc aż o 8,5 proc. więcej niż wtedy. Pierwsze dane pokazują, że dochodom budżetu z VAT nie zaszkodziło nawet wprowadzenie zakazu handlu w niedziele. Ekonomiści mówią, że budżetowi cały czas pomaga dobra koniunktura w gospodarce. Swoje robi też uszczelnienie podatków.
Mimo to rząd coraz częściej sięga po dodatkowe pieniądze do kieszeni podatników. I to dość głęboko. Ani myśli więc obniżać VAT, który w 2011 r. na trzy lata podniósł rząd PO-PSL. Wyższe stawki VAT mają obowiązywać bezterminowo. Budżet zyskuje dzięki temu mniej więcej 6 mld zł rocznie.
Nie koniec na tym. Za chwilę będziemy też płacić nowy podatek, który ma być doliczany do ceny paliw. Rząd nazwał go opłatą emisyjną. Z jej powodu litr paliwa ma być o 8 gr droższy, choć rząd zarzeka się, że państwowe koncerny paliwowe cen nie podniosą. Opłata ma dawać rocznie 1,7 mld zł.
Jest też danina solidarnościowa. Czyli nowy podatek. Osoby z wysokimi zarobkami mają dodatkowo płacić 4 proc. podatku od nadwyżki swoich dochodów rocznych ponad 1 mln zł. Podatek solidarnościowy ma przynieść dodatkowe 1,150 mld zł rocznie.