Zacznijmy jak u Hitchcocka. „Fatalne dane GUS o produkcji budowlano-montażowej w Polsce. W średnim i długim terminie perspektywy dla budownictwa są niezmiennie bardzo dobre, ale w krótkim terminie wygląda to źle. Nowych zleceń na rynku brakuje. Firmy prowadzą walkę cenową o nowe kontrakty. Trzeba bić na alarm” – to komentarz Damiana Kaźmierczaka, głównego ekonomisty Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa po publikacji danych po sierpniu. Jak pan, jako przedsiębiorca związany z branżą nie od wczoraj, ocenia sytuację?
Rzeczywiście, na rynku drogowym i kolejowym jest mniej przetargów, z drugiej strony są zapowiedzi, że postępowań będzie dużo. Tak, dużo przetargów uległo przesunięciu, jeśli chodzi o ogłaszanie, dlatego do pojawiających się postępowań przystępuje nie 5-7 firm jak kiedyś, tylko kilkanaście, w tym takie, które nigdy nie miały do czynienia z danym segmentem, np. budową dróg. To samo się dzieje w budownictwie kubaturowym. Konsekwencje tego będą nie dzisiaj, a za dwa lata, gdyż wszystkie firmy praktycznie mają pełen portfel zamówień na ten rok i przyszły. Martwimy się oczywiście o przyszłość, bo myślimy w horyzoncie 5-7 lat naprzód.
Dla Mirbudu standardem jest pozyskiwanie zleceń za 3-3,5 mld zł rocznie. To minimum, które powinniśmy pozyskiwać, żeby choć utrzymać poziom przychodów z lat poprzednich. Na dziś mamy 2,5 mld zł pozyskanych kontraktów i z bólem może dociągniemy do 3 mld zł. Ale patrzymy z optymizmem na następne lata, gdyż worek z przetargami w którymś momencie na pewno się rozwiąże. Nikt przecież nie mówi o wstrzymaniu strategicznych projektów, inwestycji drogowych i kolejowych. Strategiczni zamawiający: PKP PLK, GDDKiA i CPK mówią, żeby się nie martwić, że wszystko nadgonimy. Opóźnienia nie zawsze są z winy zamawiających: to kwestia procedur, pozwoleń, decyzji środowiskowych itd. Staramy się mobilizować zamawiających, żeby nie było tak, jak z GDDKiA, która ogłosiła dotychczas przetargi na 1/3 przewidzianej na ten rok puli, a 2/3 skumuluje w IV kwartale. To powoduje nerwowość na rynku i efektem jest może nie wojna cenowa, ale niewątpliwie bardzo duża konkurencja. Sami składamy dużo ofert i widzimy, jak rzadko nam w tym roku udaje się osiągnąć tę pierwszą pozycję.
Niedawno weszliście na rynek kolejowy i w trzech przetargach jesteście na pierwszym miejscu. Analitycy DM BDM wskazują, że wasze oferty są średnio o kilkanaście procent niższe od kosztorysów. Czyli sami też ostro gracie.
Te trzy przetargi kolejowe są dla nas strategiczne i rzeczywiście udało nam się uplasować na pierwszym miejscu. Największy to Białystok-Ełk, gdzie startujemy w konsorcjum z Torpolem (2,65 mld zł netto do podziału po połowie – red.). Podobnie poprawne są oferty w pozostałych dwóch przetargach, gdzie jesteśmy w konsorcjach (Tymbark-Limanowa za 1,26 mld zł i Skierniewice-Czachówek Wschodni za 1,16 mld zł – red.). Pan mówił o różnicy wobec kosztorysu, a różnice wobec innych ofert, czy nawet średniej, nie są tak znaczące. Dla kogoś z branży to nie jest nic strasznego. Tym bardziej, że choć to są projekty „buduj”, to z projektami wykonawczymi – czyli są pewne możliwości optymalizacyjne.
Niewątpliwie zależało nam na kontraktach i wchodzenie na rynek też trochę kosztuje, dlatego możemy zaakceptować niższą marżę. Dziś kontraktów w realizacji nie ma dużo, dostawcy i podwykonawcy są bardzo zainteresowani współpracą, dlatego jeżeli uda się dopiąć kontrakty na przełomie tego i następnego roku, będziemy mieć szansę skorzystać z tego okienka kosztowego. Spodziewamy się odwołań, bo to w tej chwili standard, więc zawarcie kontraktów to nawet kwestia I kwartału 2026 r.