Dzisiejszą sesję na warszawskim parkiecie trudno byłoby podsumować jednym słowem. Prawdziwe jest stwierdzenie, że była to sesja marazmu, bowiem przez większość dnia WIG20 praktycznie stał w miejscu, oscylując w wąskim przedziale (dzienne maksimum oddalone było zaledwie o 1,2 proc. od dziennego dołka). Prawdą jest jednak również to, że była to sesja pod znakiem złych nastrojów inwestorów. Już na otwarciu WIG20 tracił bowiem 1,3 proc. i do końca dnia zdołał odrobić tylko skromną część tych strat (ostatecznie zamknął się 1,02 proc. pod kreską).
Najbardziej w dół pociągnęły indeks dużych spółek akcje KGHM, które potaniały aż o 3,4 proc. Powód jest prosty – ceny miedzi (uznawane za barometr kondycji światowej gospodarki) w Londynie w trakcie dzisiejszej sesji przebiły lutowy dołek i znalazły się najniżej od października ub.r. Do spadku WIG20 przyczyniły się także banki Pekao i PKO BP.
Kiepskie humory inwestorów to ciągle konsekwencja wydarzeń z końca ubiegłego tygodnia, kiedy to pretekstem do wyprzedaży akcji okazały się niefortunne wypowiedzi węgierskich polityków o groźbie bankructwa ich kraju. Później inwestorom nie spodobały się słabsze od prognoz dane z amerykańskiego rynku pracy.
Na dłuższą metę wytłumaczeniem wrażliwości rynku nawet na takie doniesienia, które w innych okolicznościach mogłyby zostać nawet zignorowane lub szybko zapomniane (w weekend węgierscy politycy zaczęli wycofywać się z nierozważnych deklaracji, zaś dane o zatrudnieniu w USA, choć gorsze od prognoz, i tak były znacznie lepsze niż miesiąc wcześniej) jest fakt, że od połowy kwietnia trwa trend spadkowy. Zgodnie zaś z teorią, w czasie trendu spadkowego inwestorzy są bardzo wyczuleni nawet na jakiekolwiek negatywne informacje, ignorując z kolei te pozytywne.
Z punktu widzenia analizy technicznej wsparciem dla WIG20 jest majowy dołek (2270 pkt na zamknięciu). Gdyby ten krótkoterminowy poziom został przebity, indeks musiałby się zapewne zmierzyć z lutowym dołkiem (2173 pkt).