Ten wzorzec sugerował odreagowanie w górę do połowy czerwca, a następnie trwające do pierwszej połowy lipca ostatnie zejście indeksów w dół. Na razie zachowanie rynku jest zaskakująco zgodne z tym schematem, choć nie jest jasne, czy będzie na tyle słaby, by umożliwiło to zejście poniżej majowych minimów i w okolice dołków z lutego. Wymagałoby to nowej fali niepokojów o stabilność europejskiego systemu finansowego.
Nie jest to niemożliwe, gdyż kryzys peryferii strefy euro w każdej chwili może przenieść się na Półwysep Iberyjski. Osobiście jednak przesuwałbym niepokoje związane ze stabilnością finansową tego regionu na I kwartał 2011 roku. Ale warto pamiętać, że w przyszłym roku nasz kraj ma do zrolowania30 mld euro długu rządowego, a więc więcej niż np. Portugalia (21,8 mld euro), choć oczywiście znacząco mniej niż Hiszpania (152 mld euro) czy Włochy (249,6 mld euro).
Na razie ceny akcji w USA zdają się wykonywać ruch powrotny do przełamanej dwa tygodnie temu linii trendu spadkowego, poprowadzonej przez szczyty cen z kwietnia, maja i początku czerwca. Ta linia (będąca obecnie wsparciem) ostro schodzi w dół i jej ewentualny test mógłby zostać połączony z naruszeniem minimów z maja i czerwca.
Ponieważ te ostatnie dołki wypadły na poziomie minimów z lutego, to naruszenie tych poziomów (1050-1056 na zamknięciach) pozwoliłoby postraszyć wizją wyłamania w dół z potężnej powstającej od lata 2009 r. formacji głowy z ramionami. Układ cykli (znajdujemy się w pobliżu domniemanego minimum cyklu czteromiesięcznego) sugeruje, że w najbliższym czasie tak silne spadki (potrzebne do wybicia z tej formacji) są mało prawdopodobne.
W tym roku na polską gospodarkę raz po raz spadały ciosy. Najpierw była to wyjątkowo mroźna i śnieżna zima, potem katastrofa smoleńska (żałoba narodowa miała zauważalny wpływ na poziom sprzedaży detalicznej) i wreszcie największa od 13 lat powódź.