Czwartkowa sesja na Wall Street zakończyła się zanotowaniem przez indeks S&P 500 kolejnego tegorocznego minimum na poziomie 1027,3 pkt (o 7,9 proc. mniej niż na początku roku). Na początku piątkowej indeks krążył wokół tej wartości, a potem zaczął tracić.

Pewnie byłaby szansa na wyciągnięcie amerykańskiej giełdy z dołka, gdyby lepsze od oczekiwań były dane o zatrudnieniu. Jednak kolejny raz okazało się, że amerykański rynek pracy jest słaby. Nie liczy się tu nawet tyle spadek ogólnej liczby miejsc pracy (efekt zwalniania rachmistrzów do spisu powszechnego), co mniejsza od prognoz liczba nowych etatów w firmach (83 tys. względem oczekiwanych 110 tys.). Jeśli inwestorzy sprzedawali ostatnio akcje przeczuwając, że gospodarka USA może mieć przed sobą okres ochłodzenia, to dostali kolejny dowód, że może to być scenariusz realny.

Dane o etatach w USA tylko na moment zachwiały dziś giełdami w Europie Zachodniej. Europa ma swoje własne problemy, poważniejsze niż amerykańskie, ale na tle giełd w USA rynki Starego Kontynentu poczynały sobie ostatnio dzielnie. Regionalny indeks Stoxx Europe 600, choć w czwartek spadł do poziomu najniższego od końca maja, kiedy ustanawiał tegoroczny dołek, wciąż miał wobec niego 2 proc. zapasu. Z poziomu z początku roku spadł zaś o 6,5 proc., czyli mniej niż S&P 500 (choć po uwzględnieniu zmian kursów walut relacje te byłyby oczywiście zupełnie różne).

W piątek Stoxx Europe 600 rósł momentami o 1 proc., jednak pod koniec sesji zyskiwał mniej. Ponad 0,5-proc. zwyżki notowano na parkietach w Londynie i Paryżu, natomiast minimalnie pod kreską kończył dzień niemiecki indeks DAX. W Londynie sporo drożały m.in. akcje spółek górniczych po korzystnej dla nich decyzji władz Australii ws. podatków. Natomiast w Paryżu mocno w górę szły kursy m.in. PSA Peugeot Citroen i GDF Suez.