W praktyce oznacza to, że - jakkolwiek cel oczekiwanej letniej zwyżki w postaci kwietniowych szczytów nie został osiągnęły - to jednak z racji upływu czasu wcześniejsze optymistyczne nastawienie do rynku wypada skorygować do bardziej neutralnego.
Nie oznacza to jeszcze pojawienia się oczekiwań spadków - brak bowiem poważniejszych sygnałów je zapowiadających. Po prostu na obecnych poziomach szacunki stosunku potencjalnej nagrody do potencjalnego ryzyka nie wydają się już tak atrakcyjne. Innymi słowy, jakkolwiek być może za wcześnie jeszcze jest na sprzedaż akcji ("najładniej" byłoby, gdyby ceny akcji zakończyły zwyżki na nowych cyklicznych maksimach), to nie da się wykluczyć, że ich kupno teraz na obecnych poziomach może się wiązać z większym niż w okresie minionych trzech miesięcy ryzykiem.
Ryzyko to związane jest z hipotezą, że kryzysy chodzą parami. Przykładowo 12 lat temu Rosja zbankrutowała w sierpniu 1998 w siedem miesięcy po tym, jak w styczniu roku MFW swoją interwencją uratował ostatni z krajów Azji Południowo-Wschodniej dotkniętych kryzysem. A w mniej zamierzchłych czasach: bankructwo banku Lehman Brothers wstrząsnęło rynkami dokładnie w sześć miesięcy po tym, jak interwencja Fedu uratowała Bear Stearns. Jak pamiętamy, Grecja została uratowana przed niewypłacalnością interwencją z maja tego roku.
Dwie przedstawione wyżej analogie historyczne sugerują, że w sześć - siedem miesięcy od maja, czyli pod koniec tego roku, należy szukać powtórki wydarzeń z wiosny (osobiście ze względu na "window dressing" obstawiałbym jednak styczeń 2011 roku).
W takich przypadkach dołek na rynkach akcji jest zwykle opóźniony o ok. dwa miesiące. Ostatnie minimum cen akcji z 1 lipca wypadło w niecałe dwa miesiące po interwencji podtrzymującej wypłacalność Grecji. Minimum spadków będących bezpośrednią konsekwencją upadku Lehmana z września 2008 roku wypadło w październiku - listopadzie. Bankructwo Rosji z sierpnia 1998 roku skutkowało spadkami cen akcji kulminującymi dnem bessy w październiku 1998.