Przez większość dnia indeksy właściwie stały w miejscu, w oczekiwaniu na impulsy do zdecydowanego ruchu. W obu przypadkach sesja zamknęła się niemal na tej samej wysokości, na jakim się zaczynała. Tyle tylko, że takie porównanie staje się mniej trafne, jeśli pod uwagę weźmiemy, z jakiego poziomu startowały notowania dziś i wczoraj. Podczas gdy poniedziałek zaczął się mocno na plusie, to dziś sesja zaczęła się na minusach i tak też się skończyła (WIG20 stracił 0,27 proc.).

Z marazmu nie zdołały wyrwać warszawskiej giełdy dane makro ze świata. Bez większego echa przeszły przedpołudniowe doniesienia o słabszym od oczekiwań wzroście produkcji przemysłowej w strefie euro, a nawet zaskakująco niski odczyt indeksu instytutu ZEW obrazującego zapatrywania niemieckich analityków i inwestorów instytucjonalnych na perspektywy gospodarki. Po trwających od miesięcy spadku indeks znalazł się pod kreską – pierwszy raz od wiosny 2009 r.

Trwałej reakcji nie wywołały również popołudniowe dane o sprzedaży detalicznej w USA. Mimo że urosła ona bardziej niż się spodziewano, inwestorzy ożywili się jedynie na chwilę. Później senne nastroje powróciły i WIG20 już do końca dnia tkwił pod kreską.

Dla zwolenników analizy technicznej takie zachowanie rynku to efekt bliskości poziomu oporu, jakim jest sierpniowy szczyt WIG20 (2555 pkt na zamknięciu, 2563 pkt intraday). Właśnie w tej okolicy zatrzymała się dziś próba podniesienia notowań po publikacji danych o sprzedaży detalicznej w USA. Ponieważ jednak do oporu brakuje zaledwie 2 pkt (w cenach zamknięcia), optymiści liczą na to, że jeszcze nie wszystko stracone.