Choć w gruncie rzeczy sprawa nie jest nowa, najwyraźniej obawy te wystarczyły, by podtrzymać widoczny w ostatnich dniach odwrót od ryzykownych aktywów. Indeks WIG spadł o 0,9 proc. Zła passa trwa już cztery dni, w trakcie których indeks z poziomu rekordów hossy zanurkował do poziomów najniższych od ponad miesiąca.

Jednocześnie jednak wciąż jest za wcześnie, by wyolbrzymiać znaczenie korekty spadkowej i zakładać, że nieuchronnie przełoży się ona na pogorszenie koniunktury w skali wielu miesięcy. Prosta analiza techniczna podpowiada, że kluczowym poziomem dla oceny sytuacji jest listopadowy dołek WIG na wysokości 46 308 pkt. Gdyby został przebity, jasne stałoby się (przynajmniej z czysto formalnego, książkowego punktu widzenia), że średnioterminowy trend zmienia się na spadkowy. Póki jednak WIG jest powyżej tego wsparcia, w średnim terminie nadal mamy trend boczny.

Za każdym ze scenariuszy znaleźć można pewne argumenty. Potencjał do fali spadkowej na tyle silnej, by sforsowane zostało wsparcie, widać przede wszystkim w dużej dawce optymizmu na rynkach. Jak już pisałem w ostatnim czasie, od lat nie było tak częstych wystrzałów dobrych nastrojów wśród amerykańskich inwestorów (wg ankiet AAII). Im większy optymizm, tym potencjalnie większe możliwości jego zniwelowania w razie obrotu spraw nie po myśli owych optymistów.

Na owe świetne humory inwestorów nakłada się początek sezonu publikacji wyników kwartalnych spółek w USA, co paradoksalnie wcale nie jest korzystne. W minionym roku to właśnie w trakcie trwania sezonu publikacji raportów narodziły się dwie największe ubiegłoroczne fale spadkowe na giełdach (podczas gdy tygodnie przed sezonem publikacji niemal zawsze przynosiły zwyżkę dzięki dyskontowaniu oczekiwanych dobrych wyników spółek).

Jednoznacznego obrazu nie dają zaś opublikowane wczoraj najnowsze odczyty indeksów wskaźników wyprzedzających koniunktury OECD (CLI – Composite Leading Indicators). Indeks dla całego obszaru OECD po zadyszce ponownie ruszył w górę, co jest dobrym sygnałem dla światowej gospodarki. Jednocześnie indeks dla Polski rosnąć już nie chce, a w jednej z wersji obliczeniowych („aplitude adjusted”) nawet spadł – po raz drugi z rzędu (w wersji „normalised” stoi w miejscu). To wszystko tworzy niezbyt klarowny obraz sytuacji i jeszcze bardziej zwiększa znaczenie wspomnianego wcześniej poziomu wsparcia dla akcji na warszawskim parkiecie.