Na otwarciu sesji WIG20 tracił nieco ponad 1 proc., przed południem był już ponad 4 proc. pod kreską a po 16 spadał o ponad 8 proc.
Górą są znów pesymiści, dla których rachityczny charakter odreagowania fali spadkowej sugerował, że mieliśmy do czynienia jedynie z chwilową korektą, po której nadejdzie znów atak podaży. Za tą drugą tezą przemawiało charakterystyczne dla korekty zachowanie obrotów. Systematycznie malały one od dnia największej paniki.
W tej sytuacji naturalnym punktem odniesienia jest dno fali wyprzedaży na poziomie 2194 pkt (w cenach zamknięcia). Tymczasem przed południem WIG20 osunął się poniżej 2400 pkt. Gdyby wsparcie na poziomie dołka pękło, można by oczekiwać kolejnej fazy trendu spadkowego.
W międzyczasie pojawiają się kolejne potwierdzenia obaw, jakie ogarnęły inwestorów odnośnie koniunktury ekonomicznej. Ekonomiści banku Morgan Stanley obniżyli prognozę tegorocznego wzrostu gospodarczego na świecie z 4,2 do 3,9 proc., a przyszłorocznego z 4,5 do 3,8 proc. W niedawnej analizie pisałem już, że tąpnięcia giełdowe takie jak to z ostatnich tygodni w przeszłości przepowiadały znaczne osłabienie także polskiej gospodarki.
Kolejną informacją, która popchnęła inwestorów do wyprzedawania akcji były informacje na temat indeksu FED z Filadelfii. Analitycy prognozowali wzrost na poziomie 3,7 pkt. Wynik był szokiem. Indeks odnotował stratę na poziomie 30,7 pkt.