Biorąc pod uwagę, że kwestie te są  dyskontowane od tygodni, nie wydaje się, by miały znaczenie większe niż tylko dla krótkoterminowej sytuacji na warszawskim parkiecie. Zresztą, porównując wykresy różnych indeksów trudno odnieść wrażenie, że na dłuższą metę kwestie, o których codziennie piszą media, były kluczowe dla długofalowych trendów. Jak bowiem wytłumaczyć, że w obliczu kryzysu strefy euro i napływających danych o spowolnieniu gospodarczym na świecie indeksy rynków rozwiniętych są blisko wiosennych szczytów, a amerykański S&P 500 wręcz puka do bram hossy rozpoczętej jeszcze w 2009 r.?

Jeśli chodzi o nasz rodzimy rynek akcji, to inwestorzy mają ciągle te same dylematy. Zdominowany przez duże spółki indeks WIG co prawda w połowie sierpnia zrezygnował z walki o pokonanie górnej granicy trwającego od roku trendu bocznego, ale na razie korekta nie była na tyle silna, by ponowienie takiego ataku nie mogło odbyć się w dość krótkim czasie. Dla optymistów brak głębszej przeceny to przepowiednia skutecznego pokonania oporu. Sceptycy mogą się zastanawiać, czy nie dojdzie do powtórki z wiosny tego roku, kiedy to WIG trzy razy próbował zdobyć podażowy bastion, a ostatecznie skończyło się na fali spadkowej, która w ciągu paru tygodni sprowadziła indeks do  dolnej granicy trendu bocznego.

O takich dylematach trudno natomiast mówić na tak zwanym  szerokim rynku. Gromadzący prawie 200 małych spółek WIG-Plus leży uśpiony na dnie bessy. Od końca lipca indeks tkwi w skrajnie wąskim kanale bocznym o szerokości zaledwie około 2 proc. Czegoś takiego jeszcze nie było w przypadku tego indeksu, który znany jest raczej z wyjątkowo silnej zmienności. Można zaryzykować tezę, że w momencie kiedy WIG-Plus wydostanie się z tego wąskiego kanału, dojdzie do dynamicznego ruchu notowań. Biorąc pod uwagę kierunek dotychczasowego trendu należałoby założyć, że owo wybicie nastąpi dołem. Nie uprzedzajmy jednak faktów. Przecież w cenach akcji małych spółek już w dużym stopniu uwzględnione jest trwające spowolnienie gospodarcze. Wyceny są niekiedy nawet na poziomach niższych niż na dnie poprzedniej bessy.

W takich warunkach, podobnie jak to było na początku  2009 r., wystarczyłoby pojawienie się na rynku nadziei na ożywienie gospodarcze, by kursy mocno ruszyły w górę. Na razie taki scenariusz to pieśń przyszłości, ale warto na bieżąco monitorować sytuację rynkową.