Jednym z pretekstów do powrotu słabości okazała się groźba interwencji zbrojnej w Syrii, która swoją drogą jest kolejnym elementem ciągnącego się właśnie od 2011 r. konfliktu społeczno-politycznego w Afryce Płn. i na Bliskim Wschodzie, zapoczątkowanego przez rewolucję w Egipcie i obalenie rządów Kaddafiego w Libii.

To tylko jeden z czynników, bo kontekst towarzyszący sytuacji na rynkach wschodzących jest znacznie szerszy. Z jednej strony mamy obawy przed tym, że spodziewane wycofywanie się amerykańskiego Fedu z polityki luzowania ilościowego (QE) najbardziej zaszkodzi właśnie emerging markets. Z drugiej mamy słabnący wzrost gospodarczy w tak ważnych regionach, takich jak Chiny, co z kolei wywołuje presję na wyniki finansowe firm.

Skoro jednak tak dużo czynników ryzyka jest już dobrze rozpoznanych, to de facto są one też przynajmniej w pewnym stopniu wliczone w ceny akcji. Prognozowany wskaźnik C/Z dla MSCI EM jest poniżej progu 10x, podczas gdy na Wall Street przekracza 14x. Tymczasem rozkręcające się ożywienie w Europie Zachodniej powinno z czasem przełożyć się także na większy popyt na towary z rynków wschodzących.