Czy rozgrywać wariant prawdziwej hossy, czy raczej wariant z 2011 roku?

Cztery i pół roku hossy minęło. Najważniejszy indeks na świecie – amerykański S&P500 – urósł od dna w I kwartale 2009 r. już blisko 150 proc. Niemiecki DAX – około 135 proc. Nawet nasz WIG, na którego tak narzekamy w kontekście tego, że ciągle mu bardzo daleko do szczytu z połowy 2007 r., zyskał również 135 proc.

Aktualizacja: 11.02.2017 11:52 Publikacja: 01.10.2013 06:00

Sebastian Buczek, prezes zarządu Quercus TFI

Sebastian Buczek, prezes zarządu Quercus TFI

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski Krzysztof Skłodowski

W ubiegłym tygodniu WIG ustanowił najwyższy poziom notowań od kwietnia 2011 r. To kolejny dowód potwierdzający tezę, że od czterech i pół roku na warszawskiej giełdzie mamy rynek byka.

Czemu zawdzięczamy hossę? Przede wszystkim działaniom największych banków centralnych. Przez ostatnie lata prowadzą one ultraluźną politykę monetarną, wyrażającą się w trzymaniu stóp procentowych na poziomie zbliżonym do zera oraz drukowaniu na potęgę dolarów, euro, jenów itd.

4,5-letnie zwyżki na rynkach są jednak ciągle niedostrzeżone przez szerszą publiczność. Dlaczego? Głównie z powodu wydarzeń, których świadkami byliśmy w 2008 i 2011 r. Odcisnęły one trwałe piętno na nastawieniu inwestorów do ryzykownych instrumentów. Ale w sumie nie jest to zły objaw. Im bowiem więcej sceptycyzmu, tym większa szansa na utrzymanie się pozytywnych tendencji przez dłuższy okres.

Czas jednak biegnie, rynki pną się coraz wyżej i nie można pominąć faktu, że hossa z każdym miesiącem staje się coraz bardziej dojrzała. Widać to po wycenach spółek. Wprawdzie jeszcze nie mówimy o skrajnym przewartościowaniu, ale coraz trudniej przechodzi przez gardło stwierdzenie, że akcje są nadal tanie. Dochodzimy obecnie do takich poziomów, że trzeba się będzie prawdopodobnie opowiedzieć – czy wierzymy w kontynuację hossy i scenariusz, w którym kursy osiągną znowu astronomiczne poziomy, jakie pamiętamy z 2000 czy 2007 r.? Czy też będziemy musieli się zadowolić wariantem znanym z 2011 r., kiedy ceny akcji nie doszły do poziomów skrajnego przewartościowania i tąpnęły o 25 proc.?

Z ostrożności inwestycyjnej lepiej byłoby założyć ten drugi scenariusz. Ale więcej argumentów ciągle przemawia za kontynuacją wzrostu. Należą do nich m.in. wczesne stadium ożywienia gospodarczego, ultraniski poziom stóp procentowych czy brak entuzjazmu wśród inwestorów pomimo tak długiej dobrej passy.

Reasumując, cztery i pół roku hossy za nami. Czas się zastanowić, czy będziemy świadkami kontynuacji zwyżek i wycen spółek na poziomach zdecydowanie przekraczających zdrowy rozsądek. Jeśli ktoś jest ostrożniejszy, a uczestniczył w dotychczasowym wzroście, może oczywiście rozważyć częściową realizację zysków. Trudno jednak będzie wówczas znosić ewentualne dalsze zwyżki. Dlatego może lepiej po prostu nie walczyć z trendem.

Giełda
Marazm w Warszawie, nerwowo w USA. Złoty zyskuje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Giełda
Tydzień w korekcie
Giełda
Mocne wyniki Broadcom wspierają spółki technologiczne
Giełda
Rajd św. Mikołaja - rynkowa okazja czy bajka?
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Giełda
WIG20 znów w dół. Tym razem przez CD Projekt
Giełda
Rok cyklu prezydenckiego