Indeks największych spółek wystartował w dzisiejszą sesję na poziomie 2344 punktów, na którym zaczął miesiąc, by po spokojnym dniu, ale też dziesięciu sesjach sennego dryfu w okolicach 2340 pkt. i pod 2350 pkt. dobić do dzisiejszego finału na poziomie 2346 punktów. W efekcie, lutowa zmiana indeksu WIG20 jest kosmetyczna, co silnie kontrastuje ze zwyżkami na innych rynkach. W tym samym czasie amerykańskie średnie walczyły na tegorocznych maksimach o nowe rekordy wszech czasów, a niemiecki DAX zdołał wykreślić pierwszą w historii wartość wyższą od 11000 punktów. Relatywna słabość GPW, z akcentem na WIG20, miała miejsce w kontekście mocnych zwyżek na rynkach surowcowych, które zwykle pomagają indeksom rynków wschodzących. Bez wątpienia częścią problemu było zamieszania na Ukrainie i niepewność, jak potoczą się negocjacje w sprawie greckiego zadłużenia, które mogą otworzyć drzwi do nowego kryzysu w strefie euro. Jednak kluczem do lokalnej słabości były i pozostają pytania o kondycję sektora bankowego po tym, jak nadzór lub politycy przymuszą banki do niekorzystnego przeliczenia pożyczek hipotecznych udzielonych w walutach. Zasadnym zatem wydaje się założenie, iż żadne z rozwiązań w otoczeniu – od wczorajszego w Mińsku, po ciągle potencjalne w sprawie Grecji – nie będzie mogło przymusić inwestorów do większego zaangażowania w akcje dużych banków z GPW, które są dzisiaj trudne do wycenienia, a bez których trudno o trwałe trendy wzrostowe w Warszawie. Zwyczajnie nikt nie wie, jaki kształt i jakie koszty wyłonią się z presji politycznej, pomysłów nadzoru i niechęci banków do przełknięcia strat klientów. Dlatego warto myśleć o scenariuszu, w którym w bliskiej przyszłości GPW może być relatywnie słabym beneficjentem pozytywnych impulsów z otoczenia i rynków bazowych.
Adam Stańczak
e-mail: [email protected]